Forum www.darkhunterfans.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<    Literatura   ~   Ulubiony fragment
Mikka
PostWysłany: Pon 17:16 , 04 Cze 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Macie jakiś fragmenty, które Was w jakiś książkach szczególnie rozśmieszyły, zwróciły uwagę, zawróciły w głowie Wink
Podzielcie się Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Pon 17:27 , 04 Cze 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Olga Gromyko – „Zawód: Wiedźma” tom 1: [padłam ze śmiechu]

Cytat:
Zawstydzone spojrzenie jak u kota, który spił śmietankę z mleka i oberwał wałkiem przez łeb. Na ubraniu widać ciemne zasychające plamy.
- Bardzo boli?
- Mówię przecież - zadrapanie.
- Znaczy, mogę nie przepraszać?
- A za straty moralne? - Chytrze zmrużył oczy Len.
- Doskonale! Zaczynaj, słucham uważnie.
- Dobre sobie! Prawie zamordowała i jeszcze się stawia - oburzył się wampir, wycierając palce chusteczką. Uczciwie mówiąc, myślałam, że je obliże.
- Sam zacząłeś!
Kłócąc się i nalegając na otrzymanie satysfakcji, jakoś niezauważalnie się pogodziliśmy.
- No dobrze, niezbyt lubię ludzi - w końcu przyznał wampir. - O jakim zaufaniu my tu mówimy w momencie, gdy strażnicy granic co miesiąc wyłapują w osinach do tuzina podejrzanych typków w zbrojach z kory osinowej, na krzyż obwieszonych czosnkiem? Wątpię, by przychodzili do dogewskich lasów w poszukiwaniu grzybów. I co do tego ma, za przeproszeniem, czosnek? Czemu nie cebula, marchewka albo, powiedzmy, rzepa? Dziwne, że jeszcze nikt nie wykombinował sobie, żeby polować na wampiry za pomocą zaostrzonych korzeni chrzanu wykopanych przy pełni księżyca przez czarnego psa bez ogona.
- I jaka kara jest przewidziana za znęcanie się nad zwierzętami?
- Konfiskujemy czosnek. Razem ze spodniami. I życzymy szczęśliwej drogi!
- Nic dziwnego, że macie taką złą prasę - zauważyłam.
- To śmieszne - kontynuował płonący sprawiedliwym gniewem Len. - Przez cały czas istnienia Dogewy na jej polach nie wyhodowano nawet jednej główki czosnku. Tym niemniej eksportujemy go do dziesięciu królestw! Oczywiście przez wynajętych ludzi. Jeden szczególny warkocz, okręcony srebrnym drutem, wracał do nas cztery razy, zanim nie zgnił. A o drodze życiowej sztyletów, krzyży i łez panieńskich w fiolkach można napisać całe opracowanie. - Wampir ze złością potrząsnął głową i zmarszczył czoło. - Albo na odwrót... Jakieś egzaltowane panienki... Nagie, tłumami. Że niby wypij mnie, chcę wiecznego życia. Rzucają się na strażników, proponują bezeceństwa. Chłopaki już odmawiają samotnych wart - boją się.
- Bujasz! - roześmiałam się.
- Wcale nie. - Natychmiast wyobraziłam sobie legion nieuczesanych, bosonogich panien z przeraźliwymi wrzaskami doganiających Lena, tracącego oddech i oglądającego się z zaszczutym spojrzeniem. Na tym moja wyobraźnia nie poprzestała i umieściła mnie w trójce liderek, z siatką na motyle w ręku.
- To nie jest śmieszne - półgłosem burknął wampir.
- To do czego?
- Mówię, że strażnicy nie uważają tego za zabawne. Bić się z kobietami to jakoś niehonorowo. Spełnienie ich próśb jest nierealne. Te histeryczki nie rozumieją, że nieśmiertelność to nie wścieklizna, nie przenosi się przez ugryzienie.
- Mówisz, że nagie? - mruknęłam w zamyśleniu. - A wy je pokrzywą po tyłku... Też lecznicza rzecz, wzmacnia odporność.


Cytat:
Wampir uśmiechnął się, pokazując długie kły. Każdy by się uśmiechnął, widząc, jak spełzam - zsuwam się po stromym boku Stokrotki. Przerzuciłam wodze przez głowę kobyły i spojrzałam na niego wyczekująco. Strażnik granicy okazał się wyższy ode mnie o pół głowy, szeroki w barach i całkiem niczego sobie. Długie ciemne włosy otaczały wąską opaloną twarz, a złożone za plecami skrzydła nadawały mu pewne podobieństwo do Moro-ja, demona - wysłannika śmierci, którego wielgachny posąg stał w auli Szkoły. Czarne, przeszywające, lekko skośne oczy badały moją niezbyt interesującą powierzchowność, ale jednak nie potrafiły odgadnąć, co się za nią ukrywa.
- Kim pani jest i czego szuka w Dogewie? - zapytał z mocą, gardłowym i całkiem groźnym głosem.
- Ja? - Skupiona na wysyłaniu sygnału telepatycznego, zapomniałam o przygotowanej zawczasu odpowiedzi.
- No przecież nie ja! - Wampir zniżył się do żartu. Mnie jakby jakiś leszy podkusił.
- O, ja jestem po prostu młodą, przepiękną i niewinną panną, samotnie i smutno błąkającą się po ciemnym lesie w oczekiwaniu swego strasznego losu - wypaliłam, przypominając sobie pogłoski o gustach wampirów i uczciwie starając się nie roześmiać strażnikowi prosto w twarz. Czy muszę wspominać, że właściwa odpowiedź nie miała nic wspólnego z moją improwizacją?
Wampira zamurowało tak, że dużo bardziej ode mnie zaczął przypominać skrzywdzoną przez los pannę.


Maja Lidia Kossakowska – „Siewca Wiatru”:
Cytat:
Anioł Zagłady poczuł szum powietrza i chłód. Bruk miękko zapadł mu się pod stopami. Przez chwilę migały blade gwiazdy, potem przykryła je mgła. Wylądował bez wstrząsu na podłodze pośrodku wyrysowanej kredą pięcioramiennej gwiazdy.
— O duchu potężny, mocą świętych imion zaklinam cię, przybądź natychmiast w miłej dla oka postaci i uczyń, co nakazuję... glaa, uch...
Ostatnie dźwięki nie należały do formuły przywołania. Wydobyły się z rozdziawionych ust inwokatora samoistnie i raczej spontanicznie.
— Mylisz się. Nie uczynię — powiedział Daimon z paskudnym uśmiechem. Wycelował palec w osłupiałego maga. — Więcej, przyjacielu. To ty zrobisz wszystko, czego ja zażądam. Wyrażam się jasno?
Rozległ się brzęk, gdy wypuszczony ze zmartwiałej dłoni upadł na podłogę rytualny sztylet. Frey wystąpił z pentagramu, żeby go podnieść. Inwokator zasłonił ramionami głowę, wydając z siebie niegodne męskiego gardła skomlenie.
— Tandetny — mruknął Daimon, oceniając nóż. — Znaki źle wycięte, widzisz? Ta nóżka w dół, a ogonek powinien być zakręcony. Tamten bohomaz to co ma niby być? Pentakiel? Beznadziejny.
W tam momencie zlądował Kamael.
— Człowieku — jęknął na widok inwokatora. — Zdejmij z siebie ten idiotyczny szlafrok w gwiazdki! Wyglądasz jak palant. Na ulicę też byś tak wyszedł? Dno, Abbaddonie. Z roku na rok stają się coraz gorsi.
Na dźwięk tytułu Freya nieszczęsny mag rozpłakał się. Łzy strachu płynęły po policzkach, rozmazując demoniczny makijaż.
— Żałosne — powiedział Kamael, rozglądając się po pokoju pełnym szklanych kul, czaszek, suszonych żab i tandetnych plakatów okultystycznych. — Skąd im przychodzi do głowy, że szanujący się demon będzie tolerował podobny chłam? Czy ja wyglądam na handlarza starzyzną?
Z obrzydzeniem podniósł w dwóch palcach zmumifikowaną rękę.
— Niby wisielca, tak? Wyrzuć to, facet. Jeszcze rozniesiesz jakąś zarazę. I przemaluj ściany. Czarne wnętrza są przytłaczające.
O nogi Daimona otarła się czarna kotka.
— Kicia — powiedział anioł, przytulając zwierzątko. Oczy mu zalśniły. Kotka przymrużyła ślepia, mrucząc intensywnie. Frey gniewnie zacisnął usta. Odwrócił się z kotem w ramionach, wbił czarne źrenice w twarz chlipiącego maga.
— Mówi, że ją ukradłeś. Nie chcę wiedzieć, co miałeś zrobić z tym zwierzątkiem, skurwysynu, bo wyrwałbym ci z dupy nogi i wepchnął obie do gardła. Lubię koty, rozumiesz? Oddasz ją właścicielom, do których tęskni, a jeśli nie, wykopię cię choćby z grobu i zrobię z twoich flaków ozdobną girlandę. Dotarło?
Okultysta runął na kolana.
— Błagam, błagam, potężny, cudowny, uroczy...
— Uroczy? — prychnął Kamael. — Zwariował ze strachu, Daimonie.
— Błagam, o wspaniały...
— Zamknij się — warknął Frey.
— Lepiej go posłuchaj. — Rozbawiony Kamael pokazał w uśmiechu garnitur zębów. — To Anioł Zagłady, Abbaddon. Nie ręczę za niego, kiedy się wkurzy.
Mag opluł się, wygłaszając jakieś nieartykułowane peany. Kamael podszedł bliżej. Okultysta skulił się z jękiem.
— Posłuchaj, facet. Zdejmij ten szlafrok, tak jak prosiłem, idź do sklepu i kup ciemne okulary. Bardzo ciemne. Aha, przynieś mi shake’a. Truskawkowego. Daimon, chcesz coś ziemskiego ze sklepu?
— Fajki — rzucił Tańczący na Zgliszczach, głaszcząc uszczęśliwionego kota. — Masz whisky? — zwrócił się do inwokatora.
Mag przypominał zaszczute zwierzę. Rozbiegane spojrzenie przenosił z twarzy jednego anioła na drugiego. Nagle zajęczał, poderwał dłonie do ust.
— Bez histerii, chłopie — skarcił go Kamael. — Nie masz, to kupisz. No już, ruszaj.
Okultysta rzucił się do drzwi, wypadł na zewnątrz.
— Nie wróci — stwierdził Daimon.
Kamael opadł wygodnie na sofę przykrytą narzutą w kościotrupy.
— Ależ wróci, zobaczysz — uspokoił przyjaciela. — Mam praktykę w tych sprawach. Załatwiłem ci okulary, bo twoje oczy nie wyglądają odpowiednio po ziemsku. Poczekamy tu do zmierzchu. Samaela najłatwiej zdybać nocą w jakimś klubie. Wieczorem wyślę któregoś z moich dżinnów, żeby go zlokalizował.
Frey rozsiadł się w fotelu obitym czarnym aksamitem. Na kolana natychmiast wskoczyła mu kotka.
— Po co ci shake? — spytał.
Były dowódca Rycerzy Miecza wyszczerzył w uśmiechu zęby.
— Bo lubię — powiedział. — A truskawkowe najbardziej



Jakub Ćwiek "Kłamca":
Cytat:
Śpiewający wzniósł ręce i rozpoczął ostatnią strofę. Powietrze wokół zadrżało. I wtedy
właśnie wewnątrz kręgu stanął demon. Wyłonił się z ognia, ukazując najpierw swój rogaty łeb,
a zaraz potem tułów i obfite kobiece piersi. Jego nogi pozostały ukryte w płomieniu, przez co
wyglądał niczym rzeźba na dziobie dawnego żaglowca.
Magus umilkł. Wtedy w piwnicy na chwilę zaległa cisza i bezruch. Czas zdawał się stać w
miejscu, zastygły nawet krople potu na twarzach chłopaków.
Aż demon ryknął. Jego potężny łeb poderwał się w niekontrolowanym spazmie, wielkie czerwone oczy rozszerzył ból i przerażenie, a między piersiami wykwitł i zaraz zniknął język
ognia. W miejscu gdzie rozbłysnął płomień, pojawiła się potężna dziura. Demon raz jeszcze
zaryczał rozpaczliwie, po czym poleciał do przodu. Gdy jego łeb znalazł się nad linią
pentagramu, eksplodował nagle, a z nim i reszta bestii. Wnętrze gwiazdy zasnuł dym.
Koliński pierwszy wyrwał się z odrętwienia. I znikło całe jego nawiedzenie.
- Chodu! - krzyknął, ale było już za późno.
Z dymu wyszła skrzydlata postać z ognistym mieczem w dłoni. Nie zważała na pentagram,
bez obawy przekroczyła linię mającą odgradzać światy. Pomieszczenie wypełniła jasność. Nie
blask, przed którym należy mrużyć oczy, ale jasność, ciepła i dobra. W tym świetle nawet twarz
przybysza, pełna starych blizn i z tatuażem w kształcie płomienia wokół lewego oka, wydawała
się dobrotliwa. Jego uśmiech przestawał wyglądać cynicznie, a trzy pary osmolonych skrzydeł
zaczynały lśnić. I tylko głos, głęboki i sykliwy, odbierał resztki nadziei.
- Witam, panowie - powiedziała postać, nie kryjąc złośliwości. - Dziś porozmawiamy o
potępieniu.
***
- Co tu się stało? - zapytał Loki, stając w progu piwnicy.
Siedzący na przewróconej ambonce Gabriel nawet na niego nie spojrzał. Wzruszył tylko
ramionami.
- Michał dał się ponieść emocjom.
Loki zszedł powoli po śliskich od krwi stopniach i podniósł dłoń leżącą w kałuży wosku.
Przytaknął z uznaniem.
- I on to wszystko sam? Z emocji? Nie ma co, wrażliwy typ...
Gabriel przejechał dłonią po włosach.
- Ścigał jakiegoś demona ze swojej listy - wyjaśnił. - Nie pamiętam imienia, ale to był
któryś z L.E.G.I.O.N.-u. Chyba jakiś od pożądania albo... nieważne. Walczył z nim i nagle
bestia zaczęła mu znikać. W ostatniej chwili złapał się jej kurczowo. Przeniosło go tutaj. Te
dzieciaki robiły jakiś rytuał i...
- Przyzwały archanioła? - zaśmiał się Loki. - Niezłe. Pewnie miały niespodziankę.
Gabriel ponownie wzruszył ramionami.
- Jak widać.
Loki podszedł do miejsca, gdzie widać było jeszcze resztki kredy. Poślinił palec i dotknął
linii. Niewielka iskra skoczyła ku jego ręce. Kłamca syknął i dmuchnął kilka razy na oparzony
kciuk. Wstał, sięgając do kieszeni po wykałaczkę.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego nie ma tu Michała - powiedział, wkładając zaostrzony
patyczek do ust. - I co my tu właściwie robimy?
- Michał ma swoją listę i krucjatę. Nie może jej przerwać z byle powodu. A co do mnie,
to... Czekałem tu na ciebie. Z zadaniem.
- Jeśli powiesz to, o czym myślę... - zaczął Loki.
- Dobrze myślisz - przerwał mu Gabriel. - Chcę, żebyś tu posprzątał.
Kłamca jeszcze raz rozejrzał się po piwnicy.
- Są co najmniej trzy powody, dla których nie powinienem brać tej roboty - powiedział. -
Po pierwsze, z całą pewnością jestem uczulony na detergenty. Jeszcze nie byłem u lekarza, ale
na pewno tak jest. Po drugie, nie wywiązałem się jeszcze z ostatniego zlecenia od Michała. I po
trzecie... chyba mi się nie chce.
- Znaczy, nie zrobisz tego? - zapytał zdumiony archanioł. - To chcesz powiedzieć?
W oczach Lokiego pojawił się dobrze już znany Gabrielowi błysk chciwości.
- Daję ci tylko do zrozumienia, że będziesz potrzebował co najmniej czterech solidnych
argumentów, by mnie przekonać.
- Ilu?! Odbiło ci?
- Komuś na pewno - odgryzł się Kłamca, szturchając nogą przypalony korpus z dziurą
zamiast serca. - Ale na twoim miejscu nie upierałbym się, że chodzi o mnie.


Ksenia Basztowa - "Wampir z przypadku" :

Cytat:
- To twój dom?
- Można tak powiedzieć.
Nie zrobił najmniejszej uwagi na temat tykania jego wrażliwej osoby!
- W takim razie gdzie są hobbici w maskach przeciwgazowych? - Wowka nie dawał za wygraną.
Drakula zatrzymał się tak gwałtownie, jak gdyby tuż przed nim wyrosła kamienna ściana (o mało na niego nie wpadłem), a potem odwrócił się powoli.
- Kto?! - Ton, jakim zadał to pytanie, nie wróżył niczego dobrego ani Wowce, ani jego hobbitom.
Co oczywiście nie skłoniło mojego szanownego kolegi do zastanowienia i jak gdyby nigdy nic, ciągnął dalej:
- Nie pamiętam, jak się na nich mówi. W Van Helsingu po zamku biegali. Jeszcze nimi taki dziwaczny garbus komenderował, jak mu było? Egan? A może to ktoś z Ghost Busters?
Drakula podszedł do Wowki i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Zapamiętaj sobie: tu nie ma żadnych hobbitów w maskach przeciwgazowych, Igorów ani seksownych wampirzyc! - Ale numer, wychodzi na to, że zna współczesną kinematografię! - Czy wyraziłem się dostatecznie jasno?!
Wowka pospiesznie kiwnął głową, a gospodarz zamku, uzyskawszy pewność, że nie usłyszy więcej głupich żartów, odwrócił się i ruszył przed siebie.
- A tych wszystkich fantastów ze Stokerem na czele powinno się wbijać na pal!

********************************

Radu wciąż jeszcze nie mógł dojść do siebie, za to Wład wyglądał na wyjątkowo zadowolonego.
Wowka opadł na wersalkę, która żałośnie zaskrzypiała pod jego ciężarem i zaczął dobrotliwie poklepywać ją po siedzisku.
- Anka, chodź tutaj, czas na kolejny odcinek. Andriej, a ty co tak stoisz jak słup soli? Miejsca nie braknie!
Dziewczyna posłusznie usiadła i zapytała:
- Jaki odcinek?
Klapnąłem obok Wowki na poręczy wersalki.
- Jak to jaki? - Wowka uniósł brwi. - Brazylijskiej telenoweli, rzecz jasna. Przecież już mówiłem. Teraz zaczną się wzruszające opowieści w stylu: A ty mi w piaskownicy łopatkę zabrałeś! A ty mnie uderzyłeś foremką i już cię nie lubię!

**********************************

- Oszalałeś, Wład! - Ciekawe, dlaczego nie zwracał na nas troje uwagi? Nie wiem, co na to Ania i Wowka, ale ja czułem się pominięty. - Już powiedziałem, wszyscy czworo - (hura, a jednak!) - jesteście martwi.
- A ostatnie życzenie? - wypalił nagle Wowka.
Radu zatkało.
- Że co?!
Mój drogi kolega niewinnie zatrzepotał rzęsami, nie próbując nawet podnieść się z wersalki.
- Ostatnie życzenie. Jeśli mamy zginąć, powinniśmy mieć prawo do ostatniego życzenia.
Gospodarz domu zmierzył go wzrokiem, a potem wybuchnął nerwowym śmiechem.
- I czego byś sobie życzył?
- Chciałbym osobiście uścisnąć dłoń pana Van Helsinga. Może być Abraham, ale wolałbym, oczywiście, żeby to był Gabriel.
- Poproś jeszcze o kolację z Buffy - wyrwało mi się bezwiednie.
Nie wiedzieć czemu, w bibliotece znów zapanowała martwa cisza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Pon 17:37 , 04 Cze 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Karina Pjankowa - "Prawa i powinności"

Cytat:
Może na świeżym powietrzu i wobec żywych przeciwników Laelen potrafił normalnie walczyć, ale tutaj albo załatwiła go klaustrofobia, albo stało się jeszcze coś innego.
Początkowo próbował strzelać z łuku, ale szybko pojął, że jego pociski tutejsze plugastwo ani ziębią, ani grzeją, porzucił zatem ten pomysł i heroicznie ruszył z obnażonym mieczem, wyjąc coś adekwatnego do sytuacji. Początkowo potwory odskoczyły od niego przerażone (widać uznały, że elf, który tak wyje, musi nieźle się bić), ale potem ochłonęły i całą hurmą rzuciły się na nieszczęśnika. Laelen z dziesięć minut biegał po całym korytarzu, aż w końcu jakiś ogr, któremu pisk elfa działał na nerwy, przyszpilił chłopca włócznią do ściany. Wprawdzie przebił mu tylko płaszcz, lecz Laelen zawył jeszcze głośniej i ogr doszedł do wniosku, że nie jest aż tak głodny, żeby jeść to coś i poszedł bić kogoś cichszego. Elf jeszcze z dziesięć minut wrzeszczał na jednej nucie, jak szczeniak, któremu wsadzają pysk w jego własne nieczystości. W końcu musiałem odczepić go od ściany — pozostali byli zbyt zajęci, a już po prostu nie dało się słuchać krzyków tego małolata.
**************
— To ty żyjesz? — sprecyzował upierdliwie Ayelleri.
— Na razie jeszcze tak — odparł ochryple nekromanta, usiłując oderwać od siebie Laelena. — Ale jeśli nie zdejmiesz, czcigodny, z mojej szyi swojego młodszego brata, ten stan może szybko ulec zmianie. Chłopcze, tak nie można! Nie jestem z kamienia, można mnie złamać! Niech go ktoś zabierze! — błagał zmartwychwstały Raywen.
Ayelleri pośmiał się z innymi, po czym uznał, że co za dużo, to i koń nie pociągnie, i zaczął odczepiać brata od na wpół zduszonego nekromanty.
— Len, puść czarownika, no puść, mówię! No co to za nawyk, żeby wiecznie brać w łapy różne świństwa! Ten nekromanta jest niehigieniczny, jeszcze się od niego czymś zarazisz!
— Co? — ryknął w słusznym gniewie Raywen, ale od razu zamilkł z banalnego powodu: braku powietrza.
Laelen sapał i trzymał nekromantę jeszcze mocniej, wyciskając z niego resztki tchu.
W odrywaniu małoletniego elfa od maga wzięli udział wszyscy obecni i już wkrótce Raywen przestał dawać jakiekolwiek znaki życia; wtedy dopiero się od niego odczepili. Jak na uduszonego, mag szybko doszedł do siebie, co wzbudziło podejrzenia, że wredny typ zwyczajnie udawał, żeby wreszcie dali mu spokój.
**************
— Lądujemy! — zakomenderował Darien, nie doczekawszy się strachu podłych lizusów samozwańca.
Ku niemałemu zdumieniu młodego smoka dwunożni całkowicie zignorowali przybycie klina: nadal zajmowali się jakimiś swoimi sprawami, od czasu do czasu rzucając nieproszonym gościom niezadowolone spojrzenia.
„Co za bezczelność!” — warknął w myślach Darien, po czym przybrał ludzką postać. Złośliwy uśmiech samozwańca uznał za halucynację.
— Poddajcie się! — ryknął groźnie, próbując uspokoić serce, które tłukło się w piersi niczym wróbel w ciasnej klatce. Zasłuży na pochwałę Władcy!
— Poddaliśmy się — oznajmił leniwie samozwaniec, który siedział w kucki przy ognisku i w skupieniu mieszał łyżką jakąś bulgoczącą strawę, od czasu do czasu jej próbując.
— Co?! — zawołał osłupiały dowódca klina, który spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie czegoś takiego. — Przyszliśmy wziąć was do niewoli!
— To bierzcie — powiedział obojętnie potężny mężczyzna w kolczudze, ziewając przeciągle.
Podły uzurpator, który śmiał przybrać tytuł Władcy, tym razem nie zaszczycił młodego jaszczura odpowiedzią.
Po raz pierwszy w życiu Darien poczuł się jak skończony kretyn.
Jego towarzysze speszeni przestępowali z nogi na nogę i spuszczali wzrok pod złośliwym spojrzeniem czarnowłosego samozwańca, który nadal uśmiechał się kącikami ust. Ani Darien, ani jego przyjaciele nie wiedzieli, co mają zrobić z potencjalnymi jeńcami. Ba, skąd wiadomo, czy ci tutaj poddali się naprawdę, czy to tylko taki chytry podstęp, mający na celu demoralizację smo-czego oddziału? Jeśli chodziło o to drugie, wrogowie odnieśli pełny sukces: młode smoki jeszcze nigdy nie czuły się bardziej zagubione.
— Zjecie coś? — zapytał „gości” samozwaniec.
— Że co? — Wytrzeszczył oczy Darien, któremu zdradziecko zaburczało w żołądku i od razu pokręcił zdecydowanie głową: — Nie!
Jego podwładni wyraźnie nie byli zadowoleni z takiej decyzji dowódcy, ale nie odważyli się wyrazić oburzenia. Bo faktycznie: głód głodem, ale jak tu dzielić strawę z wrogiem?!
— Jak sobie chcecie, będzie więcej dla nas — rzekł samozwaniec i zwrócił się do swoich. — Chodźcie, gotowe!
— Ee... przecież bierzemy was do niewoli... — zaczęła ostrożnie Gielle, zerkając na Dariena, który z aprobatą skinął głową.
— A czy my wam przeszkadzamy? — zdumiał się chłopak o kasztanowych włosach, który był, jeśli wierzyć doniesieniom, górskim demonem. Cały oddział tego żałosnego nikczemnika, który śmiał wystąpić przeciwko prawdziwemu Władcy smoków, rozsiadł się wokół ogniska z miskami w rękach. Teraz już wszyscy szlachetni mściciele poczuli burczenie w brzuchach.
— A broń?... — odezwał się ostrożnie Darien.
— Leży pod drzewem — wskazał elf. — Weźcie sobie.
— ?! — Darien pomyślał, że to jakiś zły sen. Świat zwariował, a on nawet nie zauważył, kiedy. A gdzie bitwa z podłymi łajdakami, którzy pragnęli wyrządzić krzywdę wielkiemu smoczemu narodowi?! To mieli być ci krwiożerczy dranie? Traktowali oddział smoków jak komary — niezbyt przyjemne, ale niegroźne! Przecież ci niegodziwcy powinni byli zaatakować jego
klin z obnażonymi mieczami i, rzecz jasna, ulec potędze smoczej broni, której nikt nie jest w stanie stawić czoła!
Ale nie stało się nic podobnego! Niewiarygodne!...
— Ale przecież wzięliśmy was do niewoli... — wyjąkał Darien.
— Owszem — przyznał ten, który miał czelność przyswoić sobie tytuł Raywena.
— Powinniście się nam podporządkować...
— Słusznie. — Wzruszył ramionami czarnowłosy łajdak. — Zaraz coś zjemy, prześpimy się i rano zaczniemy się podporządkowywać — zapewnił, zanim zabrał się do jedzenia.



Ewa Białołęcka - Kroniki Drugiego Kręgu

Naznaczeni błękitem

Cytat:
Gladiator leżał na podłodze parę kroków dalej. Dwóch chłopców trzymało go za ręce, a Promień siedział mu na brzuchu, z miną pantery czyhającej na zdobycz, i ostrzegawczo wyciągał nad twarzą Obserwatora rękę z rozłożonymi palcami.
*
- Zrób mi tę przyjemność. Proszę, prooooszę... - cedził Iskra przez zęby. - Sprowokuj mnie, błaaaagam.
Stworzyciel Stalowy i Obserwator Gryf - dwaj najroślejsi chłopcy w grupie „połówek" (poza Kamykiem), którzy przytrzymywali tymczasowego więźnia za ramiona, patrzyli na Iskrę nieufnie.
- On jest szalony, mówię ci. Szalony jak nornica na wiosnę - wyszeptał Gryf do sąsiada.
Gladiator natomiast milczał zesztywniały w bezruchu. Starał się nawet nie mrugać, patrząc na Zwycięskiego Promienia Świtu z przerażeniem. Oto w jednej chwili całe jego miniaturowe królestwo, w którym rozkoszował się władzą absolutną, rozpadło się w gruzy. Ba, nawet nie gruzy, po prostu zostało zdmuchnięte jak garstka kurzu, a jego - dotąd postrach - pobito i wzięto do niewoli w mgnieniu oka.

************

Tymczasem nauczyciel dostrzegł na podłodze trzcinę Gladiatora, która wciąż leżała tam, gdzie Obserwator ją upuścił. Mówca podniósł pręt i wygiął go w rękach, przypatrując mu się z nieodgadniona miną. Widzowie milczeli jak głaz.
- Synku, otwórz no okno - zwrócił się mag do Promienia, delikatnie stukając końcem kija w jego pulpit do czytania.
Iskra rzucił mu spode łba spojrzenie, jakim obdarzyłby psa odzywającego się raptem ludzkim głosem. Obejrzał się na witrażowe okno, potem zerknął na Nocnego Śpiewaka, który ledwo zauważalnie wzruszył ramionami.
- Dobrze, dobrze... - wymamrotał, podnosząc się opieszale.
- Dziękuję uprzejmie - odparł Mówca ironicznym tonem, a potem, kiedy już ciężkie staroświeckie skrzydło okienne uchyliło się, wpuszczając do wnętrza komnaty wilgotne, rześkie powietrze, wziął zamach, jakby rzucał włócznią... i trzcina wyfrunęła z sali prosto w gałęzie starego drzewa, rosnącego na dziedzińcu.
Ktoś westchnął. Nadal panowała cisza, ale Mówca wyczuwał w niej więcej nadziei niż niechęci.
- Pan się nazywa...? - Mówca zawiesił głos, patrząc na Promienia.
- Zwycięski Promień Świtu Brin-ta-ena - oświadczył chłopak z godnością.
- Duże zmiany, zaiste duże... - Mówca Kowal obejrzał go z góry na dół. - Ładne buty.

**************

Hasło „czytałeś - to opowiedz kolegom" weszło do powiedzeń szkolnych, a omawianie lektur stało się zwykłym elementem lekcji.
- Dlaczego ciągle mamy coś opowiadać? Połowę czasu czytamy, a drugą połowę referujemy innym to, co przeczytaliśmy. Kim ja jestem, gawędziarzem jakimś? A pan nas nie uczy! - zbuntował się któregoś razu Promień.
Świadkowie zamarli. U Kowala można było sobie pozwolić na nieporównywalnie więcej niż u Gladiatora, ale Promień zachował się doprawdy niesłychanie bezczelnie. Oczekiwanie zawisło w powietrzu gęstą chmurą - da mu Kowal w ucho czy nie? Zruga? Wyrzuci za drzwi?
Cisza przedłużała się. Mówca patrzył w milczeniu na stojącego przed nim w wyzywającej postawie nastolatka... i nic nie robił. Wreszcie chłopak zaczął przestępować z nogi na nogę skonsternowany brakiem reakcji nauczyciela.
- Czyja dobrze rozumiem? - odezwał się wreszcie Kowal. - Oczekujesz, że podam ci wiedzę w postaci przeżutej papki, wprost do głowy? Tak po prostu? Skrót z „Bram Zachodu"? Filozoficzne dysputy Kory i jej sióstr, rozpisane jako reguły? Mam ci powiedzieć, co dokładnie miał na myśli poeta, pisząc „Włócznię"? Albo...
- Nie! - przerwał mu Promień. - Oczywiście, że nie. Ja tylko... jestem już trochę znużony tym ciągłym wykazywaniem się. Jaki to jestem, do licha, inteligentny. Przepraszam. Po prostu -pewność siebie w jego głosie zaczęła jakby słabnąć - chciałbym... chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś, czego nie ma w książkach. A pan, Mistrzu Mówco, jest od nas przecież bardziej... hm... światowy.
Kowal przypatrywał się z lekkim niedowierzaniem „nieświatowe-mu" młodzieńcowi, który większość życia spędził prawdopodobnie w stolicy, przy dworze cesarskim lub w podróżach po kraju. W końcu nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.
- Światowy... - wykrztusił z rozbawieniem. - Panie Brin-ta-ena, pan się mija z powołaniem. Powinieneś pisać komedie. Niestety, muszę cię rozczarować, aż tak światowy nie jestem i większość tego, co umiem, czerpałem właśnie z literatury.
- A co pan ostatnio czytał? - Promień natychmiast poszedł za ciosem.
Mówcy nie opuszczało rozbawienie.
- „Zatopione miasta". Nie jest to dzieło naukowe, prawda? Niemniej naprawdę zainteresowała mnie ta wizja.
Mina Promienia wydłużyła się zauważalnie, podobnie jak wszystkich słuchaczy.
-Jak sądzisz, czy ten pomysł miasta na dnie morskim, pod szklanymi kopułami jest w jakimś stopniu realny? - kontynuował Kowal wesolutko. - Czytałeś to?
- Czytałem. Nie uważam tego za realne.
- A w przyszłości? Proszę powiedzieć, co pan o tym sądzi, panie Brin-ta-ena, i poprzeć wywód logicznymi argumentami. Reszta może się przyłączyć, jeśli chce.
I w ten sposób Zwycięski Promień Świtu znów został zmuszony do wykazywania się inteligencją.



Piołun i miód

Cytat:
Zwinął się w kłębek i nakrył kocami z głową. Odtrącony jok ześliznął się na
skraj łóżka. Wypluł rękawicę, z niepokojem węszył w powietrzu, po czym wcisnął
się w kącik koło belki wzmacniającej ścianę i zaczął lizać ranną łapę. Cisza, jaka
nastała, była wręcz namacalna. Po dłuższej chwili przerwał ją Promień.
—Winograd... Zastanawia mnie jedna rzecz. Umierasz z powodu psa i szczura,
a co z ludźmi? Tak mi kiedyś powiedział Wiatr Na Szczycie: „Co z ludźmi?”.
Nie szalałeś tak, kiedy byliśmy martwi — Kamyk, ja i Myszka. Nie próbowałeś
się wtedy zabić z rozpaczy. Wygląda na to, że pies jest ważniejszy ode mnie. Winograd... mnie to po prostu obraża. A jak już chcesz zejść z tego świata, to zrób to jak mężczyzna. Padnij na miecz albo się powieś i nie absorbuj swoją osobą wszystkich dokoła.
Po tych słowach Promień wyszedł, z premedytacja˛ trzaskając drzwiami.


Toy Wars - Andrzej Ziemiański

Cytat:
Pobiegły po schodach wiodących do starego pseudogotyckiego kościoła. Niezbyt duży
nie przypominał standardu z horrorów i wbrew temu, co mówił Monzano, był jednak dość
dobrze utrzymany.
Tally-Ho zapukała w potężne wierzeje.
– Jeeezuuu... – wycedziła Toy. – To kościół, idiotko. Tu się nie puka.
Chwyciła za klamkę, lecz ta uciekła z jej dłoni.
– Duchy!!! – wrzasnęła Shainee i schowała dziecko za siebie.
– Nie, nie... jeszcze nie. – Monzano otworzył wrota na całą szerokość. Wyraźnie musiał
na nie czekać. – Przepraszam, że panie przestraszyłem.
Ale plama, pomyślała Toy. Wyjęła papierosa, przypaliła i pierwsza wkroczyła do
mrocznego wnętrza. Zaciągnęła się głęboko.
– Tu nie wolno palić.
– Jak nie? A ten dym to skąd?
– To kadzidło, proszę pani.
– Aha. – Posłusznie zakiepowała w takiej dziwnej wodnej popielniczce przymocowanej
do ściany przy wejściu. – Zaraz – mruknęła zdziwiona. – Nie wolno palić, a są popielniczki?
– To woda święcona, proszę pani.
– Aha. – Kiwnęła głową z uznaniem. – To mój pet też jest teraz święty? Takie wotum,
co? – Pełna dumy dowiodła, że znajomość kościelnych zwyczajów nie jest jej tak do końca
obca.
Ksiądz tylko zakrył twarz. Tally-Ho klęła wulgarnie i pukała się palcem w czoło pod
adresem Shainee.
– Niech ksiądz wybaczy koleżance te bezeceństwa – powiedziała Toy. – Ma okres i jest
zdenerwowana. A na dodatek na złość mi założyła minispódniczkę i teraz ma naprawdę duży
stres.
– I ostatnią podpaskę! – warknęła Vixen. – Jeśli nie zaprowadzicie mnie do sklepu, to was
pozabijam.
– Gdzie najbliższy sklep z artykułami higienicznymi? – westchnęła Toy.
– Nie wiem – jęknął ksiądz.
– A nie ma ksiądz trochę waty?
– Żadnej waty! – ryknęła Tally-Ho. – Średniowiecze czy co? Jeszcze mi tu inkwizycję
zaraz zrobicie i stos.
Ksiądz patrzył na nie skonfundowany. Nie wiedział, co powiedzieć. Najwyraźniej
dziewczyny nie pasowały mu do obrazu jedynego prywatnego detektywa, jaki znał – Philipa
Marlowe’a z powieści Chandlera.


Stover - Akty Caine'a

Dochodzę do wniosku, że chyba tylko Zbieracz Burz będzie miał cień szansy na wybicie mi z głowy Caine'a

Cytat:
"- Co chcesz wiedzieć?
Hari rozprostował ręce i strzelił knykciami, jeden po drugim - seria stłumionych trzasków zdradzających mordercze zamiary, jakby ładował pociski do pistoletu.
- Kogo muszę tu zabić, żeby się czegoś napić?
**********
- Co z wami? To całe gwałcenie w tyłek, nie kumam tego. Znaczy nie mam nic przeciwko takim, co to riki-tiki każdego chętnego, wiesz co mam na myśli, ale co jest z wami, pojeby, że tak lubicie rżnąć heteryków? W końcu ja nie chodzę i nie gwałcę lesb, nie? Gdzie tu zabawa?
Prostuje się, nadal szczerząc zęby, i zaczyna rozsznurowywać rozporek.
- Może takich rzeczy człowiek uczy się z czasem - odpowiada.
- Berne był taki sam - mówię. - Słyszałeś o Bernie? Nigdy się nie zorientowałem czemu. Zamierzałem go zapytać... - Opieram się na rękach i szczerzę zęby. - Ale umarł.
Żmija odpowiada takim samym spojrzeniem.
- Więc chyba masz szczęście, że ci się nawinąłem i mogę zaspokoić twoją ciekawość.
Niektórzy nie chwytają subtelnych aluzji.
**********
Kręcę ze smutkiem głową.
- Na twoim miejscu całkiem poważnie rozważyłbym zawleczenie swojego durnego, zboczonego tyłka tam, na środek Jamy i podniesienie ręki, kutasino.
- A dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo jeśli tego nie zrobisz, to ci dopierdolę.
Żmija porusza ramionami, rozluźniając się jak bokser w przerwie między rundami.
- Śmiałe słowa w ustach starego kaleki.
- Przemyśl to sobie. To trochę upokarzające. Zapytaj Obreka
- Bardziej niż dać się zgwałcić w tyłek całemu gangowi?
Kręcę głową i rzucam pogardliwie:
- Masz coś do zrobienia, pojebie? No to bierz się za to.
Patrzy na mnie spod zmrużonych powiek.
- Stary, sam się prosisz...
- Błagam. No, śmiało, boisz się mnie? Cholera, co za ciota.
- Pieprzyć to - mówi i rzuca się na mnie.
*********
A teraz katechizm.
- W porządku, Żmijo - mówię. - Kto tu jest szefem?
- Ty skurwysynu... - zaczyna, ale uciszam go szarpnięciem ręki.
- Spróbujmy jeszcze raz, co? Kto tu jest szefem?
- Ty - warczy.
- Bardzo dobrze. Kto ustala reguły w Jamie*?
- Ty.
- No, dwa na dwa - mówię zachęcająco. - Świetnie ci idzie. A teraz konkrety. Mam nadzieję, że słuchałeś uważnie. Jaka jest zasada numer jeden?
- Ehm... - zaczyna i wtedy go zabijam.
Jeszcze mówi umierając - w pewnym sensie mówi, bo może wydać z siebie tylko ciche charczenie, kiedy gwałtownym ruchem ręki łamię mu kark. Kręgi szyjne przecinają rdzeń kręgowy, więc teraz leży jak marionetka, której odcięto sznurki, i światło gaśnie w jego oczach.
Spycham z siebie trupa, podciągam się na kamienną ławkę. Rozglądam się po cichym tłumie więźniów.
- Jakieś pytania?"
#############
- Mam cię w garści, kapujesz? W każdej chwili mogę cię zgnieść jak
robaka.
Michaelson włożył miękkie półbuty z czarnej skóry.
– Pytałem, czy kapujesz?
– Kapuję.
Głos Michaelsona był przytłumiony, beznamiętny i niewiele się różnił od warknięcia. Z
pewnością nie było w nim uległości, której oczekiwał Kollberg. Której się domagał.
– Nie myśl sobie, że Shermaya Dole cię ochroni – dodał Kollberg. – Nie przed Studiem.
Nie kiwnie palcem.
– Nie oczekuję tego.
Dopiero teraz Michaelson odwrócił się i spojrzał Kollbergowi w oczy Administratora
przeszył lodowaty dreszcz.
– A jak myślisz, kto ochroni ciebie? – zapytał Michaelson.
Kollberg wybałuszył oczy.
– Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?!
– Owszem. A teraz ty posłuchaj mnie: nic cię nie ocali.
– Co takiego?!
Nie do wiary. Takiego zachowania nie można tolerować! Michaelson się zapomina!
Kiedy Kollberg zajrzał z bliska w te pozbawione wyrazu ciemne oczy, zorientował się, że
nie rozmawia już z Harim Michaelsonem.
Przed nim stał Caine.
– Przegiąłeś – powiedział Caine. – Przekroczyłeś wyznaczoną przeze mnie granicę i za to
zginiesz. Zabiję każdego, kto w ten sposób pogrywa z Shanną. Nawet jeśli wygram, jeśli
przeżyję, sprowadzę Shannę z powrotem, zabiję Berne’a i Ma’elKotha i bóg wie, kogo
jeszcze, a potem wrócę na Ziemię cały i zdrowy i będę żył długo i szczęśliwie... Nawet wtedy nie będzie dla ciebie happy endu. Ciesz się ostatnimi dniami swojego życia, Kollberg.
Niewiele ci ich zostało."

#############
"Spoglądam na nieprzytomnego Lamoraka, który wygląda, jakby się pogardliwie
uśmiechał.
„Śmiej się, śmiej, kutafonie”, mówię w myślach. „Nigdy nie twierdziłem, że jestem
lepszy od ciebie”.
– Spalić całe miasto... – Jego Wysokość kręci z niedowierzaniem głową. – Wysoka cena
za życie jednej kobiety.
– Co tam miasto. Spaliłbym cały świat, żeby ją ocalić.
Przynajmniej tym razem nie kłamię.

_________________


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Akri
PostWysłany: Pią 23:01 , 24 Maj 2013 
Akrakataastreifa

Dołączył: 24 Maj 2013
Posty: 768
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok
Płeć: Łowczyni


Kochany fragment z Miasta Kości. Zawsze ryczę kiedy Jace opowiada Clary tą historię...
Cytat:
- Był sobie kiedyś chłopiec ... - zaczął Jace. Clary natychmiast mu przerwała:
- Nocny Łowca?
- Oczywiście. - W jego głosie pojawił się ton rozbawienia, ale zaraz zniknął. - Kiedy chłopiec miał sześć lat, ojciec dał mu sokoła do polowań. 'Sokoły to drapieżniki, zabijają inne ptaki', powiedział. 'Nocni Łowcy nieba'. Sokół nie lubił chłopca, chłopiec nie lubił sokoła. Jego ostry dziób przyprawiał go o niepokój, a jasne oczy wciąż go obserwowały. Gdy tylko chłopiec się doń zbliżał, ptak atakował go dziobem i pazurami. Przez wiele tygodni jego nadgarstki i ręce wciąż krwawiły. Nie wiedział, że ojciec wybrał sokoła, który przez ponad
rok żył na wolności, i dlatego oswojenie go było prawie niemożliwe. Ale chłopiec próbował, bo ojciec kazał mu wytrenować sokoła, a on chciał zadowolić ojca. Przebywał z sokołem cały czas, nie dawał mu spać, wciąż do niego mówiąc albo nawet grając muzykę, bo zmęczonego ptaka łatwiej oswoić. Nauczył się używać sprzętu: rękawicy, pęt, kaptura, rzemienia, którym przywiązywał sobie sokoła do nadgarstka. Powinien trzymać go w ciemności, ale nie potrafił się do tego zmusić. Zamiast tego siadał tam, gdzie ptak mógł go widzieć, dotykał go i głaskał po skrzydłach, żeby zdobyć jego zaufanie. Karmił go z reki, ale z początku ptak nie chciał jeść. Później jadł tak łapczywie, że kaleczył mu dziobem dłonie. Ale chłopiec był zadowolony, bo zrobili postępy. Chodziło mu o to, żeby ptak dobrze go poznał, nawet jeśli ranił go do krwi. Chłopiec zaczął dostrzegać, że sokół jest piękny, że jego smukłe skrzydła są stworzone do szybkiego lotu, że jest silny i szybki, dziki i łagodny. Kiedy nurkował ku ziemi, poruszał się jak światło. Gdy nauczył się krążyć i wracać na jego nadgarstek, chłopiec omal nie krzyczał z radości. Czasami ptak wskakiwał mu na ramię i wsadzał dziób w jego włosy.
Chłopiec wiedział, ze nie jest tylko oswojony, ale i doskonale wytrenowany, poszedł do ojca i pokazał mu, czego dokonał. Spodziewał się pochwały, ale ojciec wziął ptaka, teraz oswojonego i ufnego, i skręcił mu kark.
'Mówiłem ci, że masz uczynić go posłusznym', powiedział i rzucił bezwładne ciało
na ziemię. 'A ty nauczyłeś go kochać. Sokoły nie mają być kochanymi, domowymi pupilami.
Są dzikie, gwałtowne i okrutne. Ten ptak nie został wytresowany, tylko złamany'. Później, kiedy chłopiec został sam, płakał nad przyjacielem, aż w końcu ojciec przysłał sługę po martwego ptaka i kazał go pogrzebać. Chłopiec już nigdy więcej nie płakał i nigdy nie zapomniał tego, czego się nauczył: że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym.
Clary, która leżała nieruchomo i prawie nie oddychała, przekręciła się na plecy i otworzyła oczy.
- To okropna historia - powiedziała z oburzeniem. Jace podciągnął kolana pod brodę.
- Naprawdę? - spytał w zadumie.
- To historia o dręczeniu dziecka. Ojciec chłopca to potwór. Powinnam się domyślić, że właśnie coś takiego Nocni Łowcy uważają, za bajkę do poduszki. Wszystko, co powoduje nocne koszmary...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 1
Forum www.darkhunterfans.fora.pl Strona Główna  ~  Literatura

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach