Autor |
Wiadomość |
<
Opowiadania
~
Białe dnie, Krwawe noce
|
|
Wysłany:
Nie 19:07 , 12 Lut 2012
|
|
|
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza Płeć: Łowczyni
|
|
Oki, oto moja próba na podjęcie tematu wampirów, może sprzed siedmiu lat - co dla mnie samej jest szokujące. Opowiadanie to ma w gruncie rzeczy dwie pełne części - to, oraz opowiadanie, które wrzucę później - które swoja drogą wczoraj czytałam i nie mogłam wyjść z szoku XD
W każdym razie, miłej lektury zyczę i z góry przepraszam za wszystkie błędy.
********************
Część 1
*teraźniejszość*
„Spoko, Amy, bez nerwów” – starałam się pocieszyć samą siebie. – „To nic wielkiego, naprawdę. To nic że zaraz znajdziesz się w jednym pomieszczeniu z co najmniej jednym wampirem. To znaczy wampirzycą. Cholera jasna, wyluzuj!” – opieprzyłam się w myślach. Nie szczególnie pomogło, ale zawsze jakaś próba.
No właśnie, wampiry. Niezła draka, nie powiem. Ujawniły swoje istnienie parę lat temu, jak mówili ich przedstawiciele, z nudy. Właściwie niewiele o nich wiadomo i to był właśnie jeden z powodów dlaczego znajdowałam się w ogromnym holu wielkiego hotelu w centrum Los Angeles. Kolejnym z powodów będzie na pewno ciekawość. Taaa, doskonale zdaję sobie sprawę gdzie ta „wspaniała” cecha może człowieka zaprowadzić…
Przecięłam hol, weszłam do windy i wcisnęłam przycisk odpowiadający ostatniemu piętru. Byłam w windzie sama więc drogę na górę poświęciłam na to by się choć trochę odstresować. Właściwie nie mam pojęcia dlaczego Cassandra zgodziła się udzielić mi wywiadu. Chodzimy razem do klasy, ale nigdy jakoś nie zdarzyło mi się z nią dłużej rozmawiać. Pracuję w szkolnej gazetce i tydzień temu wpadł mi do głowy pomysł żeby zrobić artykuł o wampirach. Właśnie wczoraj w końcu się odważyłam i zapytałam Cassandrę czy udzieliłaby mi wywiadu w ramach tego artykułu. Zgodziła się, co w sumie mnie mocno zaskoczyło, bo do tej pory bardzo rzadko się zdarzało aby któryś z Nich udzielał wywiadu. A wątpię by żaden dziennikarz nie był zainteresowany tematem.
Cały wczorajszy wieczór i ponad połowę nocy spędziłam czytając jak najwięcej dostępnych materiałów, by jak najlepiej przygotować się do tej rozmowy. I powiem szczerze, jeśli choć połowa z tego co przeczytałam jest prawdą, to nie zapowiada się na to abym w stanie nienaruszonym opuściła ten hotel. To znaczy, już dużo wcześniej miałam sporą styczność z tematem wampiryzmu, ciężko żeby to człowieka ominęło, gdy pełno wampirów w literaturze i filmach. Tak naprawdę interesowałam się tą tematyką od dawna. Czytałam wiele książek, od Kronik Anne Rice, po sagę Stephenie Meyer, ale zróżnicowanie w wyobrażeniach jest tak ogromne, że ciężko chociażby spróbować się domyślić czy mają jakiś związek z prawdą.
Wiele razy w klasie i na korytarzu szkolnym przyglądałam się Cassandrze, żeby jakoś zweryfikować tę moją wiedzę ogólną o wampirach, ale ta dziewczyna szczerze mówiąc wyglądała całkiem normalnie. No, prawie, bo żaden człowiek nie może być tak piękny, że niemal bolą oczy. No i raz gdy się wściekła widziałam że jej zielone oczy zrobiły się krwiście czerwone. Ale poza tymi dwoma „szczegółami” nigdy jakoś nie wydawała mi się krwiożercza czy typowo przystająca do stereotypów. No i raczej nie zachowywała się jakby traktowała ludzi jak posiłek. Co prawda, nie była też szczególnie przyjacielska w stosunku do otaczających ją ludzi, raczej trzymała się z boku, ale też przyglądała się innym raczej z rozbawieniem niż z pogardą czy głodem.
Winda się zatrzymała, więc wysiadłam i ruszyłam korytarzem w kierunku apartamentu do którego Cassandra wczoraj mnie zaprosiła. Nie powiem, żebym była jakoś szczególnie szczęśliwa że spotykamy się na jej terenie, a nie w jakimś bardziej neutralnym miejscu. Ale zgodziłam się do niej przyjść, bo przecież i tak miałam świadomość, że mam szczęście że w ogóle zgodziła się udzielić tego wywiadu.
Podeszłam do drzwi i zapukałam zdecydowanie, nie dając sobie czasu na to by stchórzyć. Przez chwilę nic się nie działo, nawet nie usłyszałam kroków zbliżających się do drzwi z drugiej strony, gdy nagle się otworzyły.
Powiedzieć że mnie zatkało to stanowczo za mało. Wygląd stojącego przede mną mężczyzny, z pewnością nie tylko mnie doprowadziłby do oszołomienia. Był wysokim blondynem o jasnych, szarych oczach i uśmiechał się do mnie łobuzersko, najwyraźniej rozbawiony moją reakcją.
- Echem – niepewnie przerwałam kłopotliwą ciszę. – czy zastałam Cassandrę?
- Ach, toż to na pewno Amy! Słynna dziennikarka – uśmiechnął się przyjaźnie, łagodząc kpinę – wejdź, Cass już na ciebie czeka – uchylił szerzej drzwi.
Weszłam do przestronnego przedpokoju, rozglądając się z ciekawością dookoła. Powiedzieć że przynajmniej ta część mieszkania była wspaniała, to stanowczo za mało. Królowały jasne, delikatne kolory, biel, beż i szarość. A ponieważ po mojej prawej stronie znajdowało się duże lustro, w którym mogłam wyraźnie dostrzec wyraz rozbawienia na twarzy blondyna, należało przynajmniej ten stereotyp o braku odbicia włożyć między bajki.
- Mam na imię Gabriel i jestem… - wyraźnie zastanowił się nad najwłaściwszym określeniem - … przyjacielem Cass i Shade’a. Cass czeka na ciebie w salonie, natomiast ja już zmykam – uśmiechnął się rozbrajająco, puścił do mnie oko i wyszedł. No cóż, chwilę mi zajęło nim się pozbierałam.
Niepewnie ruszyłam przed siebie wołając Cassandrę.
- tutaj! – usłyszałam melodyjny głos zza drugich drzwi na lewo. Weszłam do salonu, wspaniałego, przestronnego i równie jasnego jak przedpokój. Umeblowany był raczej nowocześnie, nie znam się na tym specjalnie. Powierzchnię jednej ściany zajmował ogromny telewizor plazmowy, wielka skórzana kanapa i dobrane od niej fotele królowały pośrodku pokoju. Właśnie na owej kanapie siedziała Cassandra, a właściwie półleżała w swobodnej pozie. Wyglądała przepięknie, zresztą jak zawsze. Jej długie czarne włosy były rozwichrzone jakby niedawno się obudziła, nawet pomimo tego że była czwarta po południu. Gdy na mnie spojrzała zielone oczy rozbłysły uśmiechem równie radosnym jak ten który rozciągnął jej usta. Sama też się do niej uśmiechnęłam, nie dało się inaczej, i niemal natychmiast wszystkie wątpliwości które czułam idąc tu rozwiały się jak dym.
Część 2
*250 lat wcześniej*
(dzień 30-ty)
„Tej nocy na dworze Księżniczki zawitała śmierć” – rozbawiła nie ta myśl, tak melodramatycznie to zabrzmiało. Powoli szłam ciemnymi korytarzami, zabijając i osuszając niemal każdego kto mi się napatoczył. Ludzka krew mi nie smakowała, a raczej nie syciła głodu który czułam, ale przecież nie spodziewałam niczego innego. A przynajmniej nie teraz.
Usłyszałam kroki, przed sobą w mrocznym korytarzu. „Kolejny” –przemknęło mi przez myśl. Powoli podkradłam się bliżej. „Sam, niezbyt mądrze” – niemal zachichotałam. Nic nie mogłam na to poradzić, euforia, która wypełniała mój umysł, była niesamowita. Pomyśleć, że do dzisiejszej nocy nigdy nikogo nie zabiłam. Nie wiadomo dlaczego spodziewałam się że będzie trudniej, że albo sumienie mnie powstrzyma, albo przeciwnicy będą lepsi, ale nic z tych rzeczy. Ale przecież broniłam swojego i nic poza tym się dla mnie nie liczyło, nawet głód, który od niemal miesiąca wypełniał moje ciało i umysł. Parę dni temu głód ten został zaspokojony, ale teraz Księżniczka chciałam mi to odebrać.
„W końcu odkryłam sposób, by was ocalić” – jej słowa wciąż od nowa odbijały się w mojej głowie, powiększając wściekłość, która zapoczątkowała tę noc trupów.
Mężczyzna na korytarzu, wysoki i ciemnowłosy, był uzbrojony. Niespecjalnie mnie to obeszło, przecież poprzednim dwudziestu broń nijak nie pomogła. „Sami sobie winni” – pomyślałam z pogardą – „ W końcu dziś wieczorem wytłukli swój jedyny ewentualny ratunek”.
Zresztą jak te nożyki mogły im pomóc? Poruszałam się szybciej niż oni byli w stanie wyciągnąć nóż z futerału. A nawet jeśliby któryś zdążył, moja skóra była już na tyle twarda, że trzeba by naprawdę silnego pchnięcia, by ją przebić.
Lekko wciągnęłam powietrze w nozdrza i skrzywiłam się z niesmakiem. Znów pijany, widać niektórzy potrzebują takiego wspomagacza, by sobie poradzić z zamordowaniem tuzina niewinnych „ludzi”. Ale to nawet lepiej, bo wątpię żebym dała radę wypić choć odrobinę ludzkiej krwi. Było mi niemal niedobrze i miałam wrażenie jakby moje żyły za chwilę miały popękać. Zabiłam już dwudziestu, osuszyłam pięciu (tych przynajmniej w miarę trzeźwych, w końcu trzeba się szanować) i miałam dość.
Bez dalszych ceregieli skręciłam kark ciemnowłosemu mężczyźnie. Nie zdążył się nawet zorientować, że ktoś go zaatakował, a już nie żył. „Ostatni” – nie zdołałam się powstrzymać i zachichotałam cicho. Natychmiast też zatkałam sobie usta dłonią.
„Nie, nie ostatni, Cass” – napomniałam samą siebie. – „Jeszcze Księżniczka oczekuje twojej wizyty”
Mój ochrypły śmiech wypełnił korytarz.
***
Szaleńczy śmiech dotarł do celi.
Więzień ospale uniósł głowę, wsłuchiwał się w ten dźwięk, a jego usta powoli rozciągnęły się w lekko krzywy uśmiech. Był osłabiony, bo nie dość że od miesiąca go nie karmiono, to jeszcze od czasu do czasu ta szalona wiedźma upuszczała mu krwi, do swoich debilnych eksperymentów. Myślała że stworzy swoją armię, ale gorzko się rozczarowała.
Dziś wieczorem, parę godzin temu wyczuł śmierć, tych których poświęciła swemu szaleństwu. Niewinne ofiary, którym obiecano nieśmiertelność i siłę, dziś zostały wybite, gdy do wiedźmy w końcu dotarło, że on nie powie jej jak utrzymać ich przy życiu. Więzień niemal się zaśmiał, gdy ta myśl przesiąkła przez mgłę oszołomienia, otaczającą jego umysł. Kolejny skutek trucizny, którą utrzymywano go na uwięzi. Srebrne łańcuchy otaczające jego nadgarstki, ramiona, tors i nogi, przykuwające go do ściany, niewiele by pomogły gdyby nie był otumaniony.
Teraz inny rodzaj śmierci dało się wyczuć w powietrzu. Nie egzekucja, ale polowanie. Więźnia zaciekawiło czy szalona wiedźma, która w konsekwencji swoich durnych uczynków sprowadziła śmierć do swego domu zarówno dla swoich ofiar jak i pomocników, jest już martwa. Wiele by dał by to on mógł ją wykończyć, ale w jego sytuacji nie miał prawa narzekać. Wystarczała mu świadomość, że gdzieś tam na górze najbliższa mu istota (która swoją drogą nie miała o tym pojęcia) dokonywała zemsty.
„Zabawne” – pomyślał, tuż przed ponowny zapadnięciem w stan oszołomienia. – „Że po dwóch tysiącach lat istnienia, mimo posiadania ogromnej siły i paru innych ciekawszych talentów, broni mnie kobieta”
Shadrak powoli opuścił głowę, wciąż z krzywym uśmieszkiem na ustach.
********************
Część 3
*teraźniejszość*
- Witaj – odezwała się miękkim, przyjemnym głosem. – Wybacz że nie wyszłam cię przywitać, ale Gabriel akurat wychodził gdy zapukałaś, no i chciał na ciebie rzucić okiem – posłała mi lekki uśmiech.
- Nic nie szkodzi, to było, hmm… – zawahałam się. - …pouczające.
Roześmiała się i podniosła do pozycji siedzącej. Wskazała na fotel, który stał naprzeciw kanapy.
- Proszę, usiądź. Napijesz się czegoś? – potrząsnęłam przecząco głową siadając. – A więc, Amy, powiedz mi jak sobie wyobrażasz ten wywiad – widząc moją niepewną minę dodała – to nie kpina, uwierz, po prostu nigdy nie udzielałam wywiadu i nie specjalnie wiem jak to ma wyglądać.
- To nic szczególnego, naprawdę, po prostu zadam ci kilka pytań dotyczących ciebie i twojej rasy. W każdej chwili możesz odmówić odpowiedzi, jeśli któreś z tych pytań ci się nie spodoba.
- Rasy? – roześmiała się. – To zabrzmiało tak jakbyśmy byli kosmitami.
- A nie jesteście?
- Nie, zdecydowanie nie. Kiedyś każde z nas było człowiekiem w takim samym stopniu jak ty – znów przeszła do półleżącej pozycji. Cóż, muszę przyznać, że musiałabym być dziwna nie patrząc na nią z przyjemnością. Chociaż nie było w tym niczego seksualnego, przypominało to raczej oglądanie przepięknego obrazu.
- A ile czasu ty już nie jesteś człowiekiem? – zapytałam jednocześnie wyjmując z kieszeni moich ulubionych, czarnych jeansów notatnik i długopis. Zauważyłam że lekki cień przemknął przez jej twarz, widać nie miała zbyt miłych wspomnień w związku ze swoją przemianą. – Nie będzie ci przeszkadzało jeśli będę notować?
- Oczywiście że nie. A wracając do twojego pytania, cóż, jestem wampirem około dwieście pięćdziesiąt lat – echem, lekko mnie przytkało. Zauważyła moją zaskoczoną minę. – Nie starzejemy się w ogóle i to chyba jedna z rzadkich prawdziwych historii, które o nas krążą. Na przykład Shade, mój towarzysz…
- Towarzysz? Nie rozumiem
- Hmmm, to dość trudno wytłumaczyć. Chyba najbliżej będą określenia bratnia dusza, ukochany…
- Ach – zakłopotałam się lekko. – Już chwytam.
- A więc Shade ma ponad dwa tysiące lat – teraz zatkało mnie porządnie. Ponad dwa tysiące???!!! Masakra! – A tak jak nam wszystkim nie dałabyś mu więcej niż 25 lat.
- To znaczy, on jest pierwszym wampirem?
- Ależ oczywiście że nie! Po prostu jest jednym ze starszych. Szczerze mówiąc żadne z nas nie ma pojęcia kto był pierwszy.
- Nie wiecie tego?
- Cóż, chyba po prostu nigdy nas to specjalnie nie zainteresowało, przynajmniej mnie i Shade’a. Co jakiś czas któryś ze starszych oznajmia, że to on był pierwszy, potem inny twierdzi to samo, ale nikt nie może dać niezbitych dowodów.
- Rozumiem. A to coś by u was zmieniło gdybyście się dowiedzieli kto był pierwszy?
Zamyśliła się lekko.
- Nie, nie sądzę. Musisz zrozumieć, że my nie tworzymy niczego takiego jak społeczność. Co z tego że ktoś był pierwszy, gdy każdy z nas jest bardzo autonomiczną jednostką? Rzadko nawet zbieramy się większą grupą w jednym miejscu.
- Dlaczego?
- Nie wiem jak to powiedzieć żebyś nie odniosła jakiegoś mylnego wrażenia, ale najbliżej prawdy, będzie stwierdzenie, że drapieżniki nie lubią się dzielić terytorium.
Powiedzmy, że w tym momencie poczułam się „lekko” niepewnie. Właśnie takich słów jak „drapieżniki”, „łowcy”, czy „krwiopijcy” wolałabym w tej sytuacji nie słyszeć. Cassandra chyba zauważyła moją minę, bo uśmiechnęła się do mnie uspokajająco, po czym kontynuowała:
- No i wampirów jest naprawdę niewiele, więc mamy dostatecznie dużo miejsca, by żaden z nas nie wchodził innemu w drogę.
- A więc panuje wśród was coś na kształt anarchii? Każdy sobie rzepkę skrobie?
Roześmiała się, rozbawiona moją analogią.
- Nie, to by mogło być tragiczne w skutkach. Niektórzy po prostu potrzebują czuć nad sobą bat, bo inaczej, krótko mówiąc, im odbija. Mamy coś w rodzaju Rady, w której są najstarsze i najsilniejsze wampiry. Każdy z nich panuje nad swoim terytorium i wampiry na owym terytorium przebywające mu podlegają.
- A więc do kogo należy władza w Los Angeles? – spytałam zaciekawiona.
Spojrzała na mnie lekko zakłopotana. – Do Shade’a.
- Oooo – wyrwało mi się. Ciężko przełknęłam ślinę. – Hmmm… To znaczy, że siedzę w salonie tutejszego władcy wampirów? – poczułam, że krew odpłynęła mi z twarzy.
Cassandra spojrzała na mnie zaniepokojona. Wyglądała jakby się bała że ucieknę, co też bynajmniej nie wpłynęło na mnie uspokajająco.
- Ależ nie masz się czego bać! – starała się mnie uspokoić. – To nie działa na zasadzie jakiś władczyń czy władców, a raczej przywódców… Kogoś kto doradza gdy ma się problem i każe gdy przekroczy się dopuszczalne granice. A Shade jest wyjątkowo…
W tym momencie otworzyły się drzwi i do salonu wpadł najwyraźniej rozwścieczony wampir. Zamarłam niczym przerażony królik w światłach reflektora.
********************
Część 4
*250 lat wcześniej*
(Dzień 1-y)
- Hej, Cass, jest robota! – rozległ się głos gdzieś ponad moją głową.
Kac dudnił mi w czaszce, czego owy wrzask wcale nie poprawiał. Ostrożnie otworzyłam jedno oko i zerknęłam na intruza. Rory O’Neil, mogłam się domyślić. Wczoraj wypił tyle co ja, ale ponieważ nigdy nie miewał kaca, następnego dnia zawsze doprowadzał naszą bandę do szału swoim świergotem.
- Odejdź, Rory i daj mi umrzeć w spokoju – mruknęłam nieco mętnie.
- Kiedy, mówię ci, mam nagraną robotę i zapowiada się nieźle.
- To idź męczyć kogo innego.
- Ale tylko ty dzień po popijawie jako tako funkcjonujesz.
Podniosłam się ciężko i rozejrzałam. Jak ja tu trafiłam? Ciemny zaułek nie wyglądał za dobrze, ale lepsze to niż nora, w której wczoraj świętowaliśmy udaną robotę. Odgarnęłam z twarzy lekko skołtunione czarne włosy i znów się rozejrzałam, nieco bardziej przytomnie. Znałam ten zaułek, to pewne, ale mój mózg najwidoczniej nie funkcjonował jeszcze za dobrze, bo nie mogłam skojarzyć, w której części Seven Dials jestem.
Spojrzałam na postać wiszącą nade mną. Lubiłam tego rudzielca, nawet mimo tego, że czasem był gorzej niż upierdliwy. Był młodszy ode mnie parę lat (nigdy mi się nie przyznał ile, choć wyglądał na około trzynaście), piegowaty i często brano nas za rodzeństwo z powodu identycznych zielonych oczu. W pewnym sensie nawet czułam się czasem za niego odpowiedzialna, niczym starsza siostra. W naszej bandzie zajmowałam niezłą pozycję i Rory często z tego korzystał, bo wszyscy wiedzieli, że jeśli ktoś go skrzywdzi, będzie miał ze mną na pieńku.
- Doooobra – jęknęłam przeciągle. – Siadaj i opowiadaj. Albo nie, najpierw mi powiedz, co ja tu robię, mętnie kojarzę, że świętowaliśmy gdzie indziej.
Pokręcił z dezaprobatą głową.
- Mówiłem ci, że nie powinnaś tyle wczoraj pić. Przyniosłem cię, bo niektórym zaczęły po głowie łazić głupie pomysły, gdy wylądowałaś pod stołem. Z twoim wyglądem powinnaś wiedzieć, że…
Poczułam się głupio, owszem, wiem że upijanie się do nieprzytomności w towarzystwie złodziei, gdy jest się dziewczyną to nie najmądrzejsza rzecz…
- Ale czekaj, czekaj… -nagle coś mnie zastanowiło. – Sam mnie przeniosłeś? Jakim cudem? Wybacz, ale z ciebie to raczej chuchro.
- No… Ale nie wściekaj się, dobra? Gabe mi pomógł, to znaczy, on cię przeniósł, a ja ubezpieczałem tyły…
- Cholera jasna! To już lepiej było mnie tam zostawić! – rzuciłam szczeniakowi wściekłe spojrzenie. – Chyba wiesz jak nie cierpię mieć długów u tego cwaniaka…
- No… ale przecież jesteście przyjaciółmi – wyglądał na zdezorientowanego. – To znaczy, przy ostatniej robocie pracowaliście razem, prawda? I wyglądało na to, że się dobrze dogadujecie…
Westchnęłam ciężko.
- Rory, tu nie chodzi o to, że nie lubię Gabe’a. Pamiętasz, czego cię uczyłam o długach u innych złodziei?
- Nooo… że lepiej ich nie mieć?
- A co mówiłam o Gabrielu?
- Hmmm… że ma imię i wygląd anioła, ale jest sprytniejszy od diabła?
- Brawo, zapamiętałeś –przyklasnęłam mu kpiąco i natychmiast tego pożałowałam, gdy moja głowa odpowiedziała dudnieniem. – Ajajajaj… Koniec z piciem.
- Zawsze tak powtarzasz.
- Niech ci będzie.
- Ale dlaczego tak się wściekasz, że Gabe ci pomógł? Przecież mogli ci zrobić krzywdę…
Znowu westchnęłam ciężko i zmierzyłam wzrokiem mojego rudego anioła stróża.
- Rory, teraz mam dług u Gabe’a i może mnie wciągnąć w niemal każdą robotę jaką sobie ubzdura. A wiesz, że do tej pory Derek jest przywódcą tylko dlatego, że Gabe ma szalone pomysły i rzadko kto ma odwagę się w nie wplątywać. Ale dajmy temu spokój, dobra? Potem pogadam z Gabrielem i coś ustalimy. Coś mi chciałeś opowiedzieć?
- A no tak! Słuchaj, jest robota i wygląda na opłacalną…
- Co to za robota? I skąd o niej wiesz? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Aaaa… - Spurpurowiał natychmiast, więc domyśliłam się odpowiedzi.
- Od Gabe’a? A nie mówiłam? No dobra, co to za szaleństwo, tym razem?
- Jedna arystokratka szuka ochotników. Ponoć ma to zająć około miesiąca i w tym czasie ochotnicy mają mieszkać w jej posiadłości. Pełne wyżywienie i w ogóle…
- A do czego ci ochotnicy?
- Hmmm, Gabe powiedział, że to jakiś eksperyment. Mówił, że już pracował dla tej arystokratki i że to niegroźna wariatka, która co jakiś czas wpada na „genialne” pomysły.
- To szaleństwo, Rory! Jakaś wariatka chce przeprowadzać eksperyment na ludziach, a Gabriel chce się w to pakować? Zawsze podejrzewałam, że jest lekko szurnięty…
- Ale, Cass… Pomyśl, wyżywienie i dach nad głową przez miesiąc – spojrzał na mnie błagalnie. – To jak wakacje od codzienności i tych ruder. A jak nam się nie spodoba…
- Nam?! Ciebie też chce w to wciągnąć? Już ja sobie z nim porozmawiam. Pieprzyć długi…
- Cass, sam się zgłosiłem – spojrzał na mnie smutno. – Jestem już zmęczony tą szarością dookoła, zrozum. Co dzień musimy się martwić czy uda się ukraść coś do jedzenia, do tego lada dzień spadnie śnieg…
- Rory… - spojrzałam na niego zakłopotana. No tak, czemu tego nie przewidziałam? Może i mój rudzielec zachowywał się mądrze ponad wiek, ale nadal był chłopcem. Był w bandzie od dwóch lat. Tak jak my wszyscy nie miał domu ani rodziny. Miał tylko mnie. Ja go znalazłam i wprowadziłam do bandy. Pomysł był głupi, to prawda, ale jeśli mógł zapewnić trochę radości mojemu rudzielcowi? Pieprzyć to wszystko, w końcu to tylko miesiąc. - … porozmawiam z Gabrielem, dobrze? – oboje wiedzieliśmy, że to niemal pewna zgoda. Rory rozpromienił się niczym słońce, a ten uśmiech po raz kolejny złamał mi serce. Jak głupia musiała być ta kobieta, która go urodziła i porzuciła?
- Dzięki, Cass, nie pożałujesz. Będziemy się dobrze bawić, zobaczysz.
Uśmiechnęłam się do niego, bardziej radośnie niż się czułam. Nie wiem czemu, ale mam złe przeczucia.
**********
(4 dni wcześniej, inna część Londynu)
„Czas ruszyć w trasę” – ta myśl dręczyła Shadraka Drake’a od paru miesięcy. Po pięćdziesięciu latach w Londynie czuł się zmęczony tym miastem i jego przepychem. Chociaż może nie zmęczony, raczej znudzony. – „Trzeba było to zrobić już dwadzieścia pięć lat temu, zamiast tworzyć sobie nową tożsamość i zostawać. Ale wtedy to miasto nadal wydawało się zabawne, a gdy się ma dwa tysiące lat niewiele rzeczy bawi”.
Wszedł do rezydencji znajomego i pozwolił by lokaj zaprowadził go do salonu. Nie miał pojęcia dlaczego Xander nalegał na to, żeby go odwiedził. Nie przyjaźnili się, zresztą tacy jak oni bardzo rzadko zawiązywali między sobą przyjaźnie. Rozsiadł się w wielkim fotelu i rozejrzał po pomieszczeniu. „Co za tandeta” – pomyślał z niesmakiem. Wszystko utrzymane w czerwieniach i złocie, do przesady ozdobne . –„No cóż, to że jest się wampirem, nie oznacza obowiązkowego posiadania dobrego gustu”.
Xander przebywał w Londynie dłużej niż Shadrak, właściwie niezmiennie podobało mu się odgrywanie arystokraty. Zwykle tacy jak oni unikali dołączania do ludzkich kast. Za łatwo się wtedy do kogoś przywiązać, bądź też zwrócić uwagę na swoje niezwykłe cechy. Dlatego też Shadrak każde swoje „życie” prowadził w innej roli. 25 lat temu popełnił błąd zostając w mieście, ale przecież nie był to błąd nie do naprawienia.
Odgłos kroków oderwał go od rozmyślań. Spojrzał na drzwi niemal w tym samym momencie, w którym Xander stanął na progu. Był stosunkowo młody, jak na wampira, więc jego wygląd nie zwracał takiej uwagi jak wygląd Shadraka. Miał brązowe włosy i oczy, był raczej niewysoki i przysadzisty.
- Witaj, Drake, dziękuję że zdecydowałeś się odpowiedzieć na moją prośbę. Posłałem po wino, mam nadzieję że się ze mną napijesz?
- Witaj, zawsze to jakieś oderwanie od nudy. A jeśli wino jest dobre, wiesz, że nie odmówię – posłał mu krzywy uśmiech. – Więc, czemu zawdzięczam twoje zaproszenie?
- Ach, ta sprawa może poczekać. – usiadł w fotelu, naprzeciw Shade’a – W naszych kręgach roznoszą się ostatnio wieści, że zamierzasz opuścić Londyn, to prawda?
Shade zmarszczył brwi, coraz bardziej coś mu tu nie pasowało. „Najpierw nalega na moje przyjście, a teraz nie chce rozmawiać o powodzie? Dobra, pobawmy się w twoją grę”. W tym czasie pokojówka wniosła tacę z dwoma kieliszkami wypełnionymi rubinowym płynem. Obaj mężczyźni zaczekali aż postawi tacę i wyjdzie. Xander wziął do ręki kieliszek i upił łyk, Shade uczynił to samo.
- Tak więc, rzeczywiście, postanowiłem przenieść się gdzie indziej, to miasto działa mi już na nerwy.
- Nie mam pojęcia dlaczego tacy jak ty tak szybko wszystkim się nudzą. Czyżby wiek ci już doskwierał?
- Przeżyłem dwa tysiąclecia, po takim czasie niewiele rzeczy jest w stanie mnie rozbawić – rzucił niefrasobliwie. Oczy tamtego rozbłysły zazdrością. Głupi szczeniak, myśli, że wzrastająca z wiekiem siła i uroda są w stanie wynagrodzić nudę. – Sam też w końcu dobrniesz do takiego momentu i przekonasz się że to nic zabawnego.
- Możliwe…
- Raczej pewne… - nagle zorientował się że coś jest mocno nie tak. „Cholerna nuda! Uczyniła mnie nieostrożnym”. Coraz trudniej było mu zebrać myśli. Ręce i nogi drętwiały.
Odezwał się spokojnym, opanowanym głosem:
- Xander, co było w tym winie?
- Więc widzisz, Shadraku, oto i powód dla którego poprosiłem cię o przybycie. Trochę za bardzo się wczułem ostatnio w rolę arystokraty i popadłem w długi…
- A co ja mam z tym wspólnego? Chcesz pożyczyć pieniądze? Masz ciekawy sposób przekonywania. Idioto, przecież wiesz że żadna trucizna nie jest w stanie nas zabić, a gdy tylko minie oszołomienie, sprawię że gorzko pożałujesz, iż jesteś nieśmiertelny. – wraz z oszołomieniem wzrastała wściekłość, sprawiając że jego bursztynowe oczy stawały się krwistoczerwone.
- A więc właśnie w tym tkwi sedno całej sprawy, Drake. Okazało się bowiem iż dama, której jestem winny pieniądze wie o naszym, hmmm… podwójnym życiu. Właściwie, jako że byłem jedynym z nas, którego udało jej się osaczyć, na czym mocno jej zależało, czuła się rozczarowana moim wiekiem. Gdy wytłumaczyła mi na czym miałaby polegać spłata mojego długu, poczułem się zobowiązany wyznać jej iż znam wampira, który liczy sobie dwa tysiące lat i jest na tyle znudzony życiem, że bardziej się będzie nadawał…
Z piersi Shadraka wyrwało się wściekłe warknięcie.
- Rozumiem twoją złość, Shade. Ale uwierz, nie miałem wyjścia. A raczej, alternatywne wyjście sprawiało, że, cóż, okazałem się tchórzem. Powinieneś wiedzieć, że ta „dama” to wariatka. Zresztą, przecież narzekałeś na nudę – uśmiechnął się głupkowato. – Więc powinieneś być wdzięczny, że zapewnię ci rozrywkę.
- Mam ci być wdzięczny za to wszystko? Przysięgam, że odkryję jakiś sposób i cię zabiję – mówił coraz bardziej bełkotliwie, nie był już w stanie się ruszyć.
- Nie ma sposobu na zabicie jednego z nas, przecież wiesz. Zresztą planuję wykonać do końca umowę zawartą z ową damą, to znaczy dostarczyć cię jej i pomóc otworzyć twoje tysiącletnie żyły. Potem zniknę, tak że nawet jeśli uda ci się jej uciec, po prostu mnie nie znajdziesz.
- Dorwę… cię…nawet… - powoli głowa starszego wampira zaczęła opadać. -…w piekle…
***
(posiadłość Blackburn)
Xander wyglądał przez okno i przyglądał się okolicy. Nienawidził wsi, więc okoliczne pola i lasy nie napawały go bynajmniej zachwytem. Usłyszał za sobą lekkie kroki i uśmiechnął się do siebie z ironią, Isabell Blackburn, Księżniczka, jak ją pogardliwie nazywano, postanowiła go zaszczycić swoją obecnością.
- Moi pomocnicy donieśli mi, że wywiązałeś się z umowy, Xandrze. Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę.
- Jeśli chodzi ci o to, że przywiozłem ci starego wampira… - obrócił się powoli i zmierzył ją wzrokiem. Kasztanowe włosy i czarne oczy dodawały jej urody. - … to rzeczywiście wykonałem swoją część umowy. Teraz mogę ci tylko poradzić, abyś stale podawała mu tę swoją truciznę, bo jeśli kiedyś oprzytomnieje to niewątpliwie wszystkich was pozabija.
- Czyżbyś był rozgoryczony, Xandrze? Dostałeś już swoje pieniądze, prawda? Swoją drogą straszliwie mnie bawi myśl, że ty, wampir, byłeś na tyle ludzki by sprzedać jednego ze swoich za pieniądze. A teraz opowiedz mi coś ciekawego o moim nowym gościu. – spojrzała na niego wyczekująco. – A właściwie to chodźmy go obejrzeć, a ty po drodze mi o nim opowiesz. Jestem niewiarygodnie ciekawa kogo naprawdę goszczę. – ruszyła do wyjścia i Xander chcąc nie chcąc ruszył za nią. – A więc mówiłeś zdaje się, że nazywa się Shadrak Drake, prawda?
- Tak, choć ostatnio używał innego nazwiska, ale pod tym imieniem poznałem go dwieście lat temu.
- Gdzie?
- Na zjeździe, gdy starsi ustalali zasady jakich nasz gatunek ma się trzymać.
- Jakie zasady? – jej oczy zabłysły ciekawością.
- Tego nie mogę powiedzieć. – zauważając jej spojrzenie, dodał: - za żadną cenę.
- Rozczarowujące, ale jakoś to przeboleję. Chociaż może mój gość będzie bardziej rozmowny…
- Nie radziłbym dopuszczać, by odzyskał przytomność na tyle by mógł rozmawiać.
- Dlaczego?
- Bo wtedy najprawdopodobniej zmusiłby cię byś go uwolniła. – roześmiała się, ale on pozostał poważny.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej, to właśnie jego dodatkowy talent, jest hipnotyzerem. Parę jego słów a zrobisz wszystko co ci każe.
- Dodatkowy talent?
- Ten, który znam. Nie wiem, może ma ich więcej, nie przyjaźniliśmy się na tyle by zdradzał mi swoje sekrety. Ale słyszałem, że z wiekiem owych talentów przybywa.
- Jeśli to jest dodatkowy talent, to jakie są zwykłe?
- Tego też ci nie powiem, ten jeden ci zdradziłem, bo nie powiem żeby mi zależało na tym żeby Shadrak szybko się uwolnił.
Zeszli do podziemi, Xander po raz kolejny się zdziwił, że taka posiadłość posiada lochy, częściej obecne w zamkach. Isabell, najwyraźniej domyślając się co mu chodzi po głowie, powiedziała:
- Efekt paranoi jednego z moich przodków, ale przydatny efekt, jak się okazuje.
Nie skomentował. Weszli do celi i Księżniczka zamarła zdumiona.
- Ależ on jest absolutnie cudowny! – krzyknęła.
Xander nawet się nie zdziwił, każdy kto choć trochę przebywał w towarzystwie Shadraka, był przyzwyczajony do takiej reakcji kobiet. Siedział przy jednej ze ścian, obnażony do pasa i przykuty srebrnymi łańcuchami do ściany za nadgarstki, ramiona, łańcuchy przeplatały się również przez tors i nogi. Głowę miał opuszczoną, a kruczoczarne włosy opadały mu na czoło. Niewiarygodnie przystojna twarz dopełniała rysunku sponiewieranego anioła.
- Naprawdę cudowny – powtórzyła Isabell, oczarowana.
- Tak, tak… cudowny, tylko pilnuj żeby ten cud się nie obudził, bo rozszarpie cię na strzępy.
Księżniczka przyklękła przed swoim więźniem i przyglądała mu się uważnie.
- Dlaczego doktor już upuszcza mu krew? – spytała, gdy zauważyła rurkę wystającą z ramienia Shade’a. – Jeszcze jej nie potrzebujemy. Najpierw muszę zgromadzić króliki doświadczalne.
- Postanowiliśmy, że tak będzie najlepiej, gdy tylko skończymy tę rozmowę wynoszę się stąd i z tego kraju, a beze mnie nie dostałabyś ani kropli jego cennej krwi.
- Dlaczego? – spytała zaciekawiona.
- Dlatego że skórę wampira mogą przebić tylko wampirze kły. A przynajmniej nie odkryliśmy nigdy, żeby dało radę przebić ją coś innego. Nie patrz tak na mnie, to prawda, mogłabyś próbować użyć najostrzejszego noża, a nawet byś go nie drasnęła. Paru naszych, którzy interesują się nauką twierdzi, że między skórą a kłami zachodzi jakaś reakcja, która pozwala im ją przebić, nic innego nie daje rady.
- Jakież to wszystko ciekawe – mruknęła Isabell. – No cóż, chodźmy już, trzeba rozpocząć przygotowania, a ty pewnie śpieszysz się żeby wyjechać.
Xander wzruszył ramionami i wyszedł z celi. Księżniczka ruszyła za nim, już w progu odwróciła się i spojrzała na nieprzytomnego wampira.
- Dobranoc, aniele – wyszeptała.
********************
Część 5
*teraźniejszość*
Przerażona wpatrywałam się w nowo przybyłego. I co z tego że był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego w życiu widziałam, skoro wyglądał jakby chciał kogoś rozszarpać? Zdecydowanie znajdywałam się zbyt blisko by czuć się bezpiecznie.
- Cholera jasna! – Cass rzuciła przybyszowi równie rozwścieczone spojrzenie. – Musisz tu wpadać jak po ogień, skoro wiesz, że mam gościa?
- I tak jestem piekielnie spóźniony. Zebranie miało się zacząć już pół godziny temu! – ale widocznie już się uspokajał, krwawe oczy przybrały bursztynowy kolor. Powoli zmierzył mnie wzrokiem, nie pozostałam mu dłużna. Bardziej odważnie niż się czułam, obejrzałam jego kruczoczarne włosy, żółtawe oczy, wysoką i muskularną sylwetkę, przystojną twarz. – Uspokój się – rzucił miłym dla ucha głosem, a ja o dziwo poczułam jak całe napięcie i przerażenie się rozpływa.
- Nie stosuj swoich sztuczek na gościach! – piekliła się Cassandra. – Cholerny świat, masz dwa tysiące lat, a zachowujesz się czasami jak duży dzieciak!
- Widać taka moja rola – rzucił jej rozbrajający uśmiech, starając się najwyraźniej rozładować sytuację. – Gabe przyniósł projekty? No już, nie złość się, naprawdę się śpieszę. – spojrzał jej w oczy i zapadła cisza. Patrzyłam to na jedno to na drugie i chociaż to głupie nie mogłam się pozbyć wrażenia że porozumiewają się bez słów, przynajmniej tych głośnych. W końcu Cassandra rzuciła brunetowi ostatnie, już spokojne spojrzenie i odwróciła się do mnie.
- Musisz wybaczyć mojemu towarzyszowi brak dobrych manier – rzuciła mi rozbawione spojrzenie. – Jak się na pewno zdążyłaś domyślić, to właśnie Shade, o którym wspominałam.
Spojrzałam na niego niepewnie, gdy się uspokoił wyglądał jeszcze lepiej, łatwo też było się dopatrzeć pewnej władczości w rysach twarzy i posturze. Teraz przybrał rozluźnioną pozę i posłał mi szeroki, rozbrajający uśmiech. Lekko drgnęłam na widok kłów, ale przerażenie nie wróciło. Nadal uśmiechnięty, podszedł i wyciągnął rękę.
- Shadrak Drake, miło mi poznać przyszłą, wielką dziennikarkę.
Spojrzałam na niego zaskoczona i rozbawiona. Wstałam i trochę niepewnie podałam mu swoją dłoń.
- Amy Drake, również bardzo mi miło poznać wielkiego władcę wampirów – uśmiechnęłam się do niego łobuzersko.
Spojrzał zaskoczony najpierw na mnie, potem na Cassandrę i znów na mnie.
- Żartujesz? Nazywasz się Drake? – roześmiał się. – Fantastyczny zbieg okoliczności. Czemu wcześniej mi nie powiedziałaś? – zwrócił się do Cass.
- A czemu miałam ci mówić? – rzuciła mu niewinne spojrzenie. Po chwili uśmiechnęła się szeroko. – Tak jest zabawniej.
- Niech ci będzie – pokręcił głową z rozbawieniem. – Gdzie projekty? I czemu nie ma tu Gabe’a?
- Jest cwany jak zwykle i wolał się zmyć zanim się pojawisz i urwiesz mu głowę za opóźnienie.
- I tak go dorwę jak tylko będę miał więcej czasu.
- To już sprawa między wami. Projekty leżą tam – wskazała półkę pod ścianą.
Chwilowo nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc znów usiadłam i szybko zanotowałam parę zdań. Shade zabrał plik papierów leżący na wskazanej półce, po czym podszedł i pocałował Cass. Trzeba przyznać że pięknie się razem prezentowali. Po chwili odwrócił się do mnie.
- Naprawdę miło było cię poznać, mam nadzieję że uda mi się wrócić nim skończycie rozmowę. Może też się na coś przydam.
Uśmiechnęłam się szeroko, jednocześnie rozpatrując, ile splendoru dodałaby mojemu artykułowi rozmowa z tutejszym panem wampirów.
- Bardzo by mi to pomogło –rzuciłam niemal przepraszającym tonem. – Ale nie musisz czuć się do tego zobowiązany.
- To raczej rozrywka niż obowiązek – znów się uśmiechnął. I naprawdę wyglądał jakby tak uważał. – No nic, żegnam panie.
Wyszedł, jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w drzwi po czym spojrzałam na Cassandrę. Wyglądała na rozbawioną.
- Hmmm… - odkaszlnęłam. – To bardzo ciekawa osobowość.
Roześmiała się.
- Tak, to na pewno można o nim powiedzieć. Możesz mi przypomnieć na czym skończyłyśmy?
Zreflektowałam się i szybko spojrzałam w swoje notatki. Ale ze mnie dziennikarka!
- Na tym że Shade jest tutejszym władcą, na jego roli.
- Ach tak, ale nadal nie podoba mi się używanie tu określenia „władca”, nikt z nas nie ścierpiałby nad sobą czegoś w rodzaju króla. Jak już mówiłam określenie „przywódca” pasowałoby lepiej. Shadrak ustala zasady panujące na swoim terenie, stara się pomóc gdy któryś z nas ma problem, no i każe gdy ktoś przekroczy dopuszczalne granice.
- Rozumiem, nie rządzi, ale prowadzi.
- Dokładnie. – uśmiechnęła się. – Może jednak przygotuję coś do picia?
- Nie trzeba –zamachałam ręką. – Czułabym się głupio pijąc sama… - wyrwało mi się.
- Ależ ja też się z chęcią napiję – spojrzała na mnie zaskoczona. Po chwili się zreflektowała. – No tak, zapomniałam jakie bzdury o nas krążą. Zaczekaj moment.
Przeszła do sąsiedniego pomieszczenia. Usłyszałam trzask szafek, po chwili wróciła niosąc na tacy dwie wysokie szklanki wypełnione, o dziwo, najwyraźniej coca colą. Podała mi jedną i z powrotem usiadła.
- Mam nadzieję że lubisz, ja sama za alkoholem nie przepadam.
Spojrzałam na nią coraz bardziej zdziwiona. Uśmiechnęła się rozbawiona.
- Za nim przejdziemy do poważniejszych spraw powinnaś zrozumieć, że naprawdę grubą większość tego co do tej pory o nas słyszałaś, tego co promują media, powinnaś włożyć między bajki. Pijemy i jemy normalne produkty, jeśli tylko mamy na to ochotę. Nieśmiertelność byłaby, moim zdaniem drażniąca, jeśliby nie można od czasu do czasu zjeść czegoś pysznego. Swoją drogą, Shade by się chyba załamał, gdyby go pozbawić możliwości zjedzenia od czasu do czasu lodów.
Roześmiałam się.
- Ale przecież lody to nie taki stary wynalazek.
- No tak, ale odkąd się pojawiły, wpadł w nałóg – uśmiechnęła się. Muszę przyznać, że coraz bardziej ją lubiłam.
- Ale wracając do rozmowy chyba powinnyśmy zacząć właśnie od spraw fizycznych, żeby nie było nieporozumień.
- Też tak sądzę. A więc jecie i… - upiłam łyk coli. - …pijecie. Co jeszcze jest nieprawdą w krążących plotkach?
- Wiesz, łatwiej mi będzie niczego nie ominąć, jeśli najpierw podasz mi te plotki. Od dawna nie interesowałam się tematem.
- Więc, dobrze – zastanowiłam się. – Czosnek, woda święcona?
- Nie działają na nas w ogóle. Chociaż ja osobiście nie cierpię czosnku – skrzywiła się. – I pewnie bym uciekła, gdybym poczuła ten okropny zapach, ale z wyboru, nie przymusu. Co do wody święconej, czy też poświęconej ziemi, gdybym była wierząca mogłabym pójść do kościoła bez problemu. Raz nawet byłam na cmentarzu i nie sprawiło mi to problemu – jej wzrok stwardniał, spojrzała w przestrzeń ponad moją głową, najwyraźniej wspominając coś nieprzyjemnego. Po chwili znów spojrzała na mnie, wracając na ziemię, nie skomentowałam jej zamyślenia.
- Kołek? – spytałam niepewnie.
Roześmiała się, ucieszyłam się że wrócił jej dobry humor.
- Nie da rady, może nie poczujesz się dzięki temu bezpieczniej, ale ważną rzeczą jest fakt że nasza skóra ma konsystencję stali – spojrzałam na nią niepewnie, nie do końca rozumiejąc. Właściwie, teraz gdy zwróciła mi na to uwagę, zauważyłam że jej skóra wyglądała całkiem normalnie, nawet nie była blada. – Hmmm… - mruknęła, zastanawiając się nad czymś. Po chwili, ku mojemu zdziwieniu wyciągnęła z kieszeni scyzoryk, wysunęła ostrze i nim zdążyłam zaprotestować wbiła sobie ostrze w odkryte ramię. A raczej spróbowała, bo skóra co prawda ugięła się pod ostrzem, ale nie powstała żadna rana. Powoli złożyła nóż i schowała go do kieszeni. Widząc moją zaszokowaną minę, uśmiechnęła się. – Co prawda nie użyłam całej siły, bo lubię ten scyzoryk, a gdybym to zrobiła ostrze by się skrzywiło lub połamało.
- To… cóż… dziwne… -wyjąkałam, nadal w lekkim szoku. – A więc… czy w ogóle istnieje jakiś sposób żeby zabić jednego z was? To znaczy nie zrozum mnie źle…
- Rozumiem, ale nie, nikt przynajmniej na razie nie wymyślił takiego sposobu. Z tego co wiemy, tylko wampirze kły są w stanie przebić naszą skórę. A ponieważ o ile nic do takiej rany nie włożysz, goi się błyskawicznie, nie jest to w stanie zrobić dużej krzywdy.
- To niesamowite. Nie mogę powiedzieć, żebym nie była pod wrażeniem. To trochę przerażające, ale też fascynujące. Ale na przykład śmierć głodowa…
Coś przerażającego przez moment zabłysło w jej oczach, ale prędko się opanowała. Niemal skuliłam się w sobie, wcale nie chciałam poruszyć tematu, który najwyraźniej jest dla niej bolesny.
- Przepraszam… ja…
- Nic się nie stało… Rozumiem twoją ciekawość. Nie, głód nie zabije w pełni przemienionego wampira – dotarło do mnie, że musiała znać takiego, który nie był w pełni przemieniony i umarł z głodu. Nie spytałam o to, bo może i jestem ciekawska, ale trzeba wiedzieć kiedy tę cechę opanować. – Zamęczy go i sprawi że wyschnie niczym mumia, no i serce przestanie bić…
- To wasze serca… biją? – wyrwało mi się. Spoliczkowałam się w myślach, co za nie takt…
Spojrzała zdziwiona, po chwili zrozumiała moje pytanie i roześmiała się.
- Ależ oczywiście, że tak! Po co innego byłaby nam krew? Nasze serca biją, rozprowadzając krew po całym ciele. Szczerze mówiąc, to zawsze najbardziej dziwiło mnie w tym mitycznym wampirze… Jeśli jego serce nie biło, to czemu tylko jego przebicie, mogło go zabić? Już prędzej rozumiem ucięcie głowy, jako metodę. Ale przebicie niepracującego serca… no cóż… - pokręciła głową. - … przecież to nielogiczne. Nas można by w ten sposób uśmiercić, gdyby nie skóra.
- Rzeczywiście, a jeśli chodzi o picie krwi… Przyznam, że jestem ciekawa dlaczego jest to dla was konieczne, no i jak to się odbywa, bo jakoś nie trafia do mnie ogólnie przyjęta wizja…
- To tylko znaczy, że miałam rację zgadzając się na ten wywiad… Bo myślisz logicznie – uśmiechnęła się do mnie. – Sama byłam zdziwiona oglądając ostatnio film i widząc wampira „dosłownie” pijącego krew. Czekaj, jak on się nazywał… A! „Wywiad z wampirem” – roześmiała się, rozbawiona najwyraźniej wspomnieniem filmu, jak i też podobieństwem sytuacji. – Shade pół filmu mi przeszkadzał, wyzywając na jego idiotyzm, a Gabriel śmiał się do rozpuku. Nie pijemy krwi dosłownie, nasze kły są tak skonstruowane, że wystarczy przebić nimi skórę, a natychmiast zaczynają pompować krew do krwioobiegu. To sprawia, że nie musimy też robić tego często, tylko w razie ubytków. To czasem denerwujące, bo wystarczy, że trochę sobie popłaczę a robię się głodna – musiałam się roześmiać, mimo że dla mnie, jako ewentualnego „posiłku”, nie był to lekki temat.
- Płaczecie krwią?
- W naszym przypadku to całkiem normalne. Człowiek w 70% składa się z wody, u nas te 70% zastępuje krew.
- Rozumiem. A przechodząc do kolejnej rzeczy o którą chciałam zapytać, to co z reakcją waszej, już i tak niezwykłej, skóry na słońce?
- O cholera, chodzi o to czy się spalamy, czy o to że błyszczymy? – skrzywiła się okropnie.
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. Jeśli chodzi o spalanie to nie, nie palimy się na słońcu, jak mówiłam nie ma sposobu by można nas zabić czy żebyśmy sami mogli popełnić samobójstwo, gdyby któryś z nas tego zapragnął. Moja reakcja tyczy się raczej tej drugiej opcji – zauważając moje zdziwione spojrzenie, dodała. – Nie, nie błyszczymy. Przecież to czysty idiotyzm. Zareagowałam jak zareagowałam, bo jakiś czas temu przegrałam zakład z Gabrielem i musiałam, posmarowana ma całym odkrytym ciele brokatem, pójść na zakupy. Żebyś ty widziała reakcję tłumu! Połowa uciekła aż się kurzyło, a druga pogoniła za mną, wrzeszcząc coś w stylu „ugryź mnie!”, „chcę być jedną z was!”. Nieźle się wystraszyłam, ale nie mogłam zwiać, bo określał to warunek zakładu. Otoczyła mnie cała zgraja wariatek, a ja nawet nie mogłam uciec, wyobrażasz to sobie? Jedna widocznie doszła do wniosku, że weźmie sobie sama to czego chce, gdy zaczęłam im tłumaczyć żeby zostawiły mnie w spokoju i spróbowała dźgnąć mnie nożem. Bardzo się zdziwiła, gdy nóż nie przebił skóry. Wkurzyłam się, miałam prawo, prawda? – spojrzała na mnie wyczekująco, więc przytaknęłam, że rozumiem. – Moje oczy poczerwieniały i odruchowo przywaliłam wariatce dość mocno. Nie zabiłam jej, tylko lekko pokiereszowałam. Reszta zwiała, gdy tylko się przekonała, że NAPRAWDĘ jestem wampirem. – pokręciła głową ze zdumieniem. – Niektórzy naprawdę są dziwni. Po powrocie do domu spuściłam łomot Gabrielowi, który swoją drogą obserwował całą sytuację i pokładał się ze śmiechu.
- A więc czytaliście „Zmierzch”? – zapytałam z uśmiechem.
- Ja dopiero po tej sytuacji. Chciałam wiedzieć dlaczego wzbudziłam taką sensację, więc Gabe mi ją dał. Trzeba przyznać, że tak durnej książki o wampirach jeszcze nie widziałam. Przez miesiąc pokładałam się ze śmiechu. Potem przeczytał ją Shade i na przemian śmiał się i wyzywał. Mnie najbardziej zdziwił jad. Czy ja wyglądam jakbym miała gady w rodzinie? Przecież to obrzydliwe.
Obie się roześmiałyśmy. Gdy się uspokoiłyśmy, spytałam:
- A co jeśli chodzi o inne zdolności?
******************
Część 6
*250 lat wcześniej*
(Dzień 0)
#Posiadłość Blackburn# rano
- Wzywała mnie pani? – zapytał wysoki blondyn.
Isabell odwróciła się od okna i spojrzała na niego.
- Witaj Gabrielu, jak zawsze miło cię widzieć.
- Panią również, oczywiście. Słyszałem, że chcesz, pani, ubić grubszy interes, czy to prawda?
- Więc dobrze słyszałeś, nie wzywałabym cię aż tutaj, gdyby nie chodziło mi o coś wielkiego. Ale najpierw musisz mi obiecać, oczywiście nie za darmo, Gabrielu, że cokolwiek ustalimy, nie wyjdzie to poza ściany tego pokoju.
- Wiesz, pani, że zawsze możesz liczyć na moją dyskrecję.
- A więc usiądź, młody przyjacielu, a ja wyjaśnię ci o co chodzi.
- Wiesz, Gabrielu, że zawsze podziwiałam twój otwarty umysł i chęć pomocy przy moich, hmmm… doświadczeniach – zaczęła, gdy zajął miejsce. Przytaknął. – Muszę cię wpierw zapytać, co słyszałeś o wampirach.
- Żartujesz, pani? – zaśmiał się niepewnie. Zamilkł gdy zobaczył że jest całkiem poważna. – Chodzi ci, pani, o martwe istoty pijące krew? Nieśmiertelnych krwiopijców?
- Zgadza się, chłopcze. Wampiry. Widzę, że o nich słyszałeś.
- Każdy słyszał, ale to tylko bajki, służące do straszenia dzieci.
- A gdybym ci powiedziała, że owe stwory istnieją naprawdę?
Zamyślił się.
- Poprosiłbym cie, pani, być przedstawiła mi jakiś dowód, jako że nie mam w zwyczaju wierzyć komukolwiek na słowo, w końcu jestem złodziejem.
- A więc chodź ze mną, młodzieńcze, przedstawię ci kogoś.
Wyszła z pokoju, Gabriel ruszył za nią. Zeszli do lochów i weszli do celi, chłopak zamarł zdumiony. Mężczyzna, o wyglądzie upadłego anioła, siedział przykuty do ściany. Miał zaklejone usta, ale jego krwiście czerwone oczy rzucały błyskawice w kierunku Księżniczki. Oczy te były lekko zamglone, jakby mężczyzna nie do kończ był przytomny.
- Popatrz jakie cudowne z niego stworzenie – zachwycała się Isabell. – Mimo rad przyjaciela, który mi go krótko mówiąc, sprzedał, nie mogłam oprzeć się pokusie docucenia mojego gościa. Ponieważ owy przyjaciel uprzedził mnie, że ten osobnik wykazuje talenty w kierunku hipnotyzowania słowami, musiałam wymyślić coś co pozwoliłoby mi cieszyć się jego, nawet półprzytomnym, towarzystwem, bez ryzyka że zmusi mnie do tego bym go uwolniła.
Gabriel, trwał zaszokowany, a jedyna myśl jaka kołatała się po jego głowie to: „Chryste, ona jest bardziej szalona niż myślałem”. Uwięziła to skrajnie niebezpieczne… stworzenie i teraz… no właśnie, co teraz?
- Widzę, że mówiłaś prawdę, pani. Nawet jeśli ciężko mi to przyjąć do wiadomości. Ale nadal nie rozumiem jaki to interes chcesz ubić ze mną. – czuł się… winny, pod spojrzeniem tych krwawych oczu i wiele by dał żeby móc się stąd zmyć.
- Widzisz, Gabrielu, cała sprawa polega na tym, że planuję kolejny eksperyment. Ten piękny egzemplarz mi do tego posłuży. Potrzebuję piętnastu ochotników w różnym wieku, powiedzmy od dwunastu do dwudziestu lat i zapłacę ci żebyś ich zgromadził.
- A do czego ci, pani, owi ochotnicy?
- Czy to nie oczywiste? Przemienię ich w wampiry, chcę sprawdzić czy to możliwe i obserwować zachodzące w nich zmiany. Nawet jeśli eksperyment się nie uda, sam pomyśl jakie plusy ma taka sytuacja dla takiego ochotnika. Wyżywienie i dach nad głową przez miesiąc, bo sądzę że tyle to potrwa, a później zapłacę każdemu po tysiąc funtów. A jeśli się uda staną się nieśmiertelni!
- Tak mam to przedstawić tym ochotnikom?
- Oczywiście, że nie. Powiesz im, że to eksperyment naukowy, całkowicie bezpieczny. Przedstawisz plusy, a resztę zostawisz mi. Zapłacę ci za to, powiedzmy, pół miliona funtów, co ty na to?
Zastanowił się i powoli przytaknął.
- Zgadzam się, pani… - w tym momencie poczuł na sobie skupioną wściekłość krwawego spojrzenia. Spojrzał w oczy wampira i, ku swemu zdumieniu, zobaczył w nich nie tylko gniew, ale i… - Ale zgromadzę ci, pani, czternastu ochotników.
- Dlaczego?
- Bo piętnastego już masz… mnie.
- Wiedziałam, że nie oprzesz się tej pokusie, Gabrielu!
Zerknął na nią, odrywając spojrzenie od krwawych oczu. „Myśl co chcesz” – pomyślał z wściekłością – „Zostanę by, w razie potrzeby, chronić moich przyjaciół, nie bawić się w twoje gierki”.
- Ciężko się oprzeć takiej propozycji, pani – posłał jej sztuczny uśmiech. – Kiedy mam wszystkich zgromadzić?
- Jak najszybciej, właściwie to możesz już ruszać do Londynu.
- Jak rozkażesz, pani- obrócił się, by wyjść z tej celi, uciec od czerwonych oczu napełniających go poczuciem winy, gdy znów usłyszał jej głos.
- Aa, Gabrielu, to ma być grupa samych chłopców. Nie życzę sobie tu dziewczyny, którą mogłaby ogłupić uroda mojego gościa, tak by próbowała go uwolnić.
- Jak sobie życzysz – wyszedł i od razu poczuł się lepiej.
Później, już w drodze do Londynu, nie mógł przestać się zastanawiać, dlaczego w oczach wampira, oprócz gniewu, zobaczył współczucie…
*********************
(Dzień 0/1)
#Seven Dials# północ
Gabriel patrzył jak jego przyjaciółka, Cassandra, zalewa się w pestkę. Sam był już nieźle wstawiony, ale nie mógł przestać myśleć o dzisiejszym poranku. Prześladowało go krwawe spojrzenie, pełne współczucia.
„Cała ta historia śmierdzi na mile” – rozmyślał. – „Ta wariatka chce stworzyć bandę wampirów, a jednocześnie nie interesuje jej charakter ochotników. Zupełnie jakby nie obchodziło jej w co się zmienią. Krwawe potwory czy osobniki, które powinno być łatwo kontrolować. Baardzo mi się to nie podoba”.
Nagle coś mu zaświtało i spojrzał baczniej na zalaną przyjaciółkę.
„Gdyby mieć tam Cass” –pomyślał. – „Mało co jest w stanie ukryć się przed tym ostrym jak brzytwa umysłem. Ale też Księżniczka zastrzegła, że mam nie zabierać żadnych dziewczyn. Może gdyby Cass przebrała się za chłopaka...”
Gdy tylko ten pomysł pojawił się w jego świadomości zaczął go obracać z każdej strony, wyszukując słabe punkty.
„Zaraz, zaraz, ale niby jak ją na to namówię? Cass ma za dużo zdrowego rozsądku, żeby się pchać w taką kabałę. Kasa też jej nie znęci…”
Jego wzrok padł na rudowłosego chłopaka, zawsze kręcącego się w pobliżu czarnowłosej dziewczyny.
„Zagrać na Rorym? Ale jeśli coś mu się stanie Cass urwie mi jaja i wepchnie do gardła” – zaczął myśleć intensywnie. Alkohol niemal całkiem z niego wyparował. –Pal licho, potrzebuję jej. A jeśli wszystko od razu wytłumaczę to każe mi się wypchać. Najwyżej będę pilnować chłopaka dwa razy bardziej niż innych. Wystarczy namówić o’Neila, a Cass w życiu nie zgodzi się żeby gdzieś się wybrał bez niej… Odrobina manipulacji, a sama podrzuci pomysł że przebierze się za chłopaka. I voila, będę ją miał na miejscu do pomocy przy chronieniu innych i dochodzeniu o co, do licha, chodzi w tym gównie”.
Nagle zauważył jakieś poruszenie w pobliżu dziewczyny. A dokładniej panna zwaliła się jak kłoda pod stół, a reszta najwyraźniej doszła do wniosku, że ma niezłą okazję się zabawić. Rory rozglądał się spanikowany, szukając pomocy. „Mam swoją szansę” – Gabe niemal się uśmiechnął i podziękował łaskawemu bóstwu, które dziś nad nim czuwało – „Dodatkowo będzie miała u mnie dług”.
Podszedł i rozgonił towarzystwo, żaden z kumpli nie zaprotestował, każdy w bandzie wiedział, że Gabriel bije się wyjątkowo zajadle i nie warto mu wchodzić w paradę.
- Pomóc ci, mały?
- Gabe! Dzięki, mówiłem jej żeby uważała z piciem, ale jak zwykle wszystko musi zrobić po swojemu. – rudzielec uśmiechnął się szeroko. – Jutro znów będzie się zarzekać, że zostanie abstynentką.
- Jak każdy na kacu – posłał szczeniakowi szeroki uśmiech.
Podszedł do nieprzytomnej koleżanki i podniósł ją bez wysiłku.
-Dobra, młody, wskazuj drogę.
Już na ulicy, Rory znów się odezwał.
- Naprawdę dzięki, nie wiem co bym zrobił gdyby cie tam nie było.
- Wiesz, możesz mi się odwdzięczyć – dzieciak spojrzał na niego zaintrygowany. – Wystarczy, że przekażesz Cass pewną propozycję…
***
Dobra, na razie tyle, resztę wrzucę, jak ktoś napisze posta, bo mi się miejsce kończy XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 20:10 , 12 Lut 2012
|
|
|
Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Łowczyni
|
|
Skończyłam ..... Czekam na reszte .....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 20:23 , 12 Lut 2012
|
|
|
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza Płeć: Łowczyni
|
|
Część 7
#Posiadłość Blackburn#
(Dzień 4)
Okazało się, że częściej powinnam słuchać swoich przeczuć. Czuję, że Gabrielowi też cała sprawa się nie podoba. Rory jest zdezorientowany, a my oboje z Gabem milczymy, choć zdaję sobie sprawę, że w końcu będziemy musieli omówić co dalej zrobimy.
W moim przebraniu wyglądam jakbym była w tej grupie najmłodsza, nawet mimo tego, że tak naprawdę to tylko Gabriel jest ode mnie starszy. Księżniczka, gdy mnie zobaczyła niczego się nie domyśliła, wyglądała tylko na zadowoloną z tego, że wyglądam tak młodo. Chciałabym móc obić jej buźkę, w życiu jeszcze tak mocno nie pragnęłam pokiereszować komuś twarzy. Gdybym została z nią sama, pewnie bym nie wytrzymała, ale spotykając się z nami zawsze zatrzymuje przy sobie strażników.
Jesteśmy tu dopiero dwa dni, a już zaczęło się robić nieciekawie. Strażników jest dwudziestu jeden, a nas piętnaścioro, do tego reszta chłopaków jest ode mnie i Gabe’a młodsza i niezbyt odważna. Bunt odpada.
Od pierwszych chwil w tej posiadłości czułam, że coś mocno nie gra. Gabe był spięty gdy przyjechaliśmy, ale nie chciał zdradzić dlaczego. Do tego już pierwszego dnia Księżniczka kazała nam wypić jakiś „soczek”. Pewnie nie zorientowałabym się, że z owym „soczkiem” jest coś nie tak, gdyby nie mina Gabriela i to, że kazała strażnikom przypilnować żebyśmy tego nie wylali.
Bardziej pod wpływem przeczucia niż zdrowego rozsądku szybko wypiłam swój i niemal zmusiłam Rorego, by oddał mi większość swojej porcji. Sam upił łyk, może dwa. Jeśli chciała nas otruć jakimś specyfikiem, to przynajmniej z moim rudzielcem się nie uda. Bałam się, że któryś strażnik to zauważy, ale ja i Rory nie od parady pracujemy razem od dwóch lat w złodziejskim fachu. U nas w bandzie nikt nie wiedział, że razem z Rorym wypracowaliśmy własny system współpracy, więc nawet Gabrielowi umknęły sygnały, które sobie przesyłaliśmy.
Na mój znak Rory wywołał trochę zamieszania i wtedy zdobyłam okazję żeby zerknąć do zapieczętowanego kubka. Żołądek mi się wywrócił, gdy się zorientowałam, że wypiłam krew. Musieli coś do niej dodać, bo co prawda smak za przyjemny nie był, ale też gdybym nie zobaczyła, to bym się nie zorientowała. Dopiero na widok mojej wykrzywionej z obrzydzenia twarzy Gabe, najwyraźniej zorientował się, że wiem i posłał mi przepraszające spojrzenie. Miałam ochotę udusić go na miejscu, skurwysyn, najwyraźniej kłamał kiedy mówił, że nie ma pojęcia na czym ma polegać ten „eksperyment”.
Narażał Rorego i już za sam ten fakt oberwie ode mnie przy najbliższej okazji. Resztę chłopaków miałam w nosie, ale za mojego rudzielca, Gabriel zapłaci.
Dziś dali nam spokój i wszyscy siedzimy w wspólnym pokoju. Gdy zobaczyłam że znudzony strażnik wyszedł skorzystałam z okazji by pogadać z Gabem. Dałam znak Roremu by ruszył za mną i podeszłam do blondyna.
- W coś ty nas wpakował? – wyszeptałam, siadając obok niego. Pokój był duży, piętnaście łóżek stało w dwóch rzędach, poza nimi nie było tu żadnych mebli. Do tego co jakiś czas zmieniający się strażnicy pilnowali byśmy nie urządzali sobie spacerków. Przesłanie było jasne, jesteśmy więźniami.
- Sam się nad tym zastanawiam.
- Nie pieprz, wiesz na czym polega ten cały eksperyment- rozłościłam się. - A spróbuj zaprzeczyć to dorobisz się paru bolesnych ran – dodałam niespostrzeżenie przytykając mu do prawego boku nóż, do tej pory ukryty w rękawie. – Narażasz mnie i Rorego, więc należy się nam wyjaśnienie.
Rudy przytaknął z poważną miną.
- Jezu, Cass, jak przemyciłaś nóż? – Gabe jęknął.
- Nigdy się z nim nie rozstaje, a na przemycanie różnych rzeczy mam swoje sposoby. Ale nie zmieniaj tematu, tylko gadaj o co tu chodzi. Czemu ta wariatka dała nam krew do picia? I co tu w ogóle jest grane.
- Dobra, schowaj nóż i tak ci powiem – odetchnął ciężko. Ostrze wróciło za pasek przymocowany pod rękawem. – Tylko nie wiem czy mi uwierzysz, ja sam w to nadal nie wierzę.
- Gadaj – syknęłam.
- Isabell, Księżniczka jeśli wolisz, trzyma w podziemiach, w celi, wampira i to jego krew nam dała.
- Kurwa, nie żartuj sobie ze mnie. Wampiry nie istnieją.
- Nie byłbym taki pewny… A przynajmniej już nie jestem. Widziałem go i jeśli ten gość nie jest wampirem to nie mam pojęcia czym jest.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Losie miej nas w opiece, on mówił poważnie!
- Dobrze… – powiedziałam powoli. – Załóżmy, że ci wierzę. A więc dlaczego dała nam krew wampira?
- Chce nas przemienić i obserwować wyniki – odpowiedział z wahaniem.
- Do diabła! I ty nas w to wciągnąłeś? Sam w wszedłeś? Rozum ci odjęło?
- Sam się zgłosiłem, bo chcę obserwować rozwój sytuacji i w razie czego wyciągnąć z tego chłopaków. A gdybym w ogóle się nie zgodził to pewnie już bym nie żył, bo składając mi tę „propozycję” Księżniczka powiedziała mi zbyt wiele, żeby pozwolić mi się nie zgodzić i puścić mnie wolno. A ponieważ coś mi w całej tej historii nie pasuje, doszedłem do wniosku że potrzebuję ciebie, bo niewiele rzeczy ci umknie, co z resztą już wczoraj udowodniłaś – uśmiechnął się ponuro. – Ale nie sądzę żeby wypicie podwójnej porcji było najmądrzejszym pomysłem.
- Więc jednak zauważyłeś? A pozwolenie żeby Rory to wypił było mądrzejsze twoim zdaniem?
- Sam mogę o siebie zadbać, Cass – wtrącił rudzielec.
- Ale nie musisz, bo ja tu jestem. Trzeba wymyślić sposób by się wykręcić z tej kabały. A ty, Gabe, mi w tym pomożesz.
- Niczego innego nie planowałem.
- W każdym razie, nie możemy już tu pić żadnych pieprzonych „soczków”.
Nagle Rory zmarszczył nos z obrzydzeniem.
- Co tak śmierdzi?
Spojrzałam na niego skołowania i po chwili też poczułam ten smród. Mieszanina zapachu niemytego ciała, alkoholu i tytoniu. Gabe skrzywił się niemal w tym samym momencie co ja.
W tej samej chwili wszedł strażnik wioząc na wózku jedzenie. Mimo że siedzieliśmy na drugim końcu wielkiego pomieszczenia, doskonale czułam zapach jedzenia mieszający się ze smrodem strażnika.
Zostawił wózek i wyszedł. Wszyscy podeszliśmy, młodsze dzieciaki spoglądały niepewnie na Gabriela, nie wiedząc co robić. Jedzenia było mnóstwo i to przedniego, a nie byle jakiego.
- Przynajmniej dobrze karmią – spróbowałam zażartować.
- No dzieciaki, brać się za jedzenie – powiedział Gabriel i tak też wszyscy zrobiliśmy.
Każdy wziął sobie wielką porcję i rozsiedliśmy się po pokoju. Ja, Gabe i Rory usiedliśmy z dala od innych. Woleliśmy trzymać się razem. Po paru minutach Rory odstawił pusty talerz i z zadowoleniem poklepał się po brzuchu.
- Ależ się najadłem! Chociażby dlatego warto było tu przyjechać. – uśmiechnął się szeroko.
Mi nie było do śmiechu. Odstawiłam pusty talerz i powoli uniosłam wzrok na Gabriela. On też patrzył na mnie, najwyraźniej czując to samo co ja. Zjadłam więcej niż dawniej zdarzało mi się przez tydzień… A byłam jeszcze bardziej głodna niż przed chwilą…
Gabe i ja wymieniliśmy przerażone spojrzenia.
- Już się zaczęło – powiedzieliśmy jednocześnie.
*****************
Część 8
(Dzień 15)
- Znowu – powiedział zmartwiony Rory.
Spojrzałam tam gdzie on. Strażnik, wyglądający na wściekłego, właśnie wyprowadzał kolejnego chłopaka. To trzeci którego dziś zabrali, a do wieczora pewnie będzie ich więcej.
Głód stał się naszą nową codziennością, a jedni znosili to lepiej inni gorzej. Wczoraj wyprowadzono dwóch, których głód doprowadził do takiego szału że rzucili się na siebie. Dziś rano sytuacja się powtórzyła, ale teraz ten chłopaczek wcale nie wyglądał na oszalałego. Przyjrzałam się uważniej, nie, może wygląda żałośnie, ale są tu tacy, którzy wyglądają jeszcze gorzej. Zastanowiło mnie. Czyżby Księżniczka wymyśliła coś nowego?
Jej wielki eksperyment okazał się farsą. W każdym z nas coś się zmieniło, to prawda, ale głód nas wykańczał. Nawet Roremu, który przecież wypił tylko odrobinę krwi wampira, wyostrzyły się zmysły, choć niemal w ogóle nie czuł głodu.
„Plan Gabriela również nie wypalił” – pomyślałam i spojrzałam na niego. Całkiem dobrze się trzymał, ale nerwy miał napięte jak postronki. Dziś już dwa razy się pokłóciliśmy, o bzdury, ale gdyby nie Rory pewnie rzucilibyśmy się sobie do gardeł. Nie było mowy o pilnowaniu innych dzieciaków, w końcu co mieliśmy zrobić? Każdy oprócz Rorego, odchodził od zmysłów z głodu, mimo że normalnego jedzenia mieliśmy pod dostatkiem. Jeśli była jakaś szansa, żeby się z tego wykaraskać, to przepadła już pierwszego dnia, gdy wypiliśmy tę cholerną krew.
Księżniczka była rozczarowana, niech ją diabli, bo nawet gdy poiła nas ludzką krwią, nic to nie dawało. Nie mam pojęcia skąd ją wzięła, ale przyniosła krew po trzech dniach od czasu gdy zaczęliśmy się zmieniać. Kazała nam ją pić, choć zresztą wcale nie musiała, bo wszyscy już wtedy zrobilibyśmy wszystko by ugasić ten cholerny głód. Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś mi powiedział, że z ochotą będę pić krew, wyśmiałabym go. Ale zdało się to na nic, każdą kroplę jaką wypiliśmy, niemal natychmiast zwracaliśmy. Za nic nie mogliśmy utrzymać tego w żołądku.
Natomiast największą uwagę pani na Blackburn poświęcała mnie i Roremu. Jemu dlatego że trzymał się najlepiej, mnie ponieważ za każdym razem, gdy ją widziałam moje oczy zmieniały kolor na krwistoczerwony. Gabriel, gdy jeszcze ze mną rozmawiał, twierdził że tamtego dnia gdy widział uwięzionego wampira, jego oczy były tak samo czerwone. Doszliśmy do wniosku, że skala przemiany zależy od tego ile kto wypił krwi pierwszego dnia. Rory poza wyostrzonymi zmysłami pozostał całkiem normalny, bo wypił najmniej. Gabriel, który dostał normalną dawkę ponad zmysły dostał dodatkowo dużą siłę, kły i głód.
Ja wypiłam najwięcej i po paru dniach okazało się, że dodatkowo moje oczy zmieniają kolor gdy jestem wściekła. A także słyszę myśli innych. O tym ostatnim nikomu nie powiedziałam, bo z początku byłam pewna, że tracę zmysły. Ten ciągły szum w mojej głowie doprowadzał mnie do szału, więc w połączeniu z głodem stałam się chodzącą bombą. Wybuchałam niepohamowanym gniewem z byle powodu i szybko wszyscy zaczęli mnie unikać. Zabawne, byłam pariasem wśród potępionych. Tylko Rory ciągle trwał przy mnie. Gabriel odciął się od wszystkich, męczył go głód połączony z poczuciem winy. W końcu zrozumiałam że ten szum to myśli ludzi, którzy mnie otaczają, a właściwie nie ludzi, tylko najwyraźniej takich jak ja, bo Rorego odbierałam tylko jako szum, a strażników nie słyszałam w ogóle. Z dnia na dzień ten dodatkowy zmysł się wyostrzał i już bez problemu mogłam czytać myśli Gabriela i reszty, ale Rory nadal pozostał szumem.
Nagle usłyszałam trzask otwieranych drzwi i podniosłam wzrok. Wszedł jeden ze strażników i rozglądał się po pokoju.
- Ty – wskazał na mnie. – Pani Blackburn chce cie widzieć i to szybko.
Podniosłam się powoli, zresztą i tak nie ma sensu protestować. Rory przyglądał się zaniepokojony jak podeszłam do strażnika. Ten chwycił mnie mocno za ramię i wyprowadził. Księżniczka już parę razy mnie wzywało po to tylko, żeby sobie na mnie popatrzeć, najwyraźniej fascynował ją stopień mojej przemiany. Co dziwne nigdy się nie zorientowała, że jestem dziewczyną. Strażnik w milczeniu prowadził mnie korytarzami, gdy ruszyliśmy w dół schodów, a nie jak zwykle w górę, lekko się zdenerwowałam. W takich chwilach żałowałam, że strażników nie mogę „czytać”. Gdy sprowadził mnie po schodach prowadzących do podziemia, byłam już poważnie zaniepokojona. Czyżby Księżniczka się zorientowała w naszym kłamstwie? Chce mnie zamknąć pod ziemią? W ogóle nie podoba mi się taka możliwość.
W końcu mój przewodnik zatrzymał się pod jakimiś drzwiami, otworzył je, potem niemal wrzucił mnie do środka i szybko je zamknął. Ledwo utrzymałam równowagę i tak byłam tym zajęta, że dopiero po chwili zorientowałam się że to cela i że nie jestem w niej sama. Widok Księżniczki mnie nie zdziwił, w końcu do niej mnie prowadzono. Natomiast widok drugiej osoby w pomieszczeniu sprawił, że głęboko wciągnęłam powietrze. Dokładnie jak mówił Gabriel, mężczyzna siedział przykuty do ściany srebrnymi łańcuchami, obnażony do pasa, z rękoma rozciągniętymi na boki. Oczy miał zamknięte, usta zaklejone ale całym sobą uosabiał znudzenie. Sądząc z miny Księżniczki, domyśliłam się że robi jej tym na złość. Choćby z tego powodu od razu poczułam do niego sympatię, a właściwie… sama nie wiem co poczułam. Miał niewiarygodnie piękną twarz, z tym Gabe nie kłamał, ale gdy patrzyłam na tę twarz poczułam jak wewnątrz mnie coś… drży?
- Może jeśli zobaczysz najmłodszego z moich chłopców zmienisz trochę nastawienie, Shadraku – niemal wysyczała Księżniczka. – I wyjaśnisz mi w końcu co robię nie tak. Przecież na pewno nie chcesz żeby taki szczeniak popadł w szaleństwo.
Więzień powoli uchylił powieki i posłał mi krwawoczerwone spojrzenie pełne znudzenia. Nagle w jego pozie coś się zmieniło, niemal nie zauważalnie się spiął, czego zobaczenie umożliwił mi tylko wyostrzony wzrok.
„Mimo iż niezmiernie ciekawi mnie dlaczego jesteś przebrana za chłopaka” – rozległ się w mojej głowie aksamitny głos. – „Bardziej ciekawi mnie czy w zamian za pełną przemianę pomożesz mi się stąd wydostać…”
Część 9
*teraźniejszość*
- O jakie „inne” zdolności ci chodzi? – zapytała Cassandra.
Spojrzałam na nią lekko skonsternowana. Czy to nie było oczywiste?
- Literatura bardzo często obdarza was różnymi ponad naturalnymi zdolnościami – powiedziałam powoli. – Na przykład w „Zmierzchu”, o którym już mówiłyśmy były to: czytanie w myślach, przewidywanie przyszłości i wiele innych. W innych książkach pojawia się też lewitacja, przemiany w zwierzęta.
- Ach, o to chodzi – uśmiechnęła się. – Więc, cóż, rzeczywiście to co dla was jest „nadnaturalne” dla nas funkcjonuje na porządku dziennym. Już tuż po przemianie zaczynają się pojawiać zdolności, które my nazywamy standardowymi. Chociaż, gdy sześćdziesiąt lat temu zainteresowałam się głębiej tym tematem, razem z moim znajomym doszliśmy do wniosku, że owe zdolności wcale nie muszą być „nienaturalne” ale całkiem na odwrót, są jak najbardziej naturalne.
- Nie rozumiem.
- Widzisz normalny człowiek korzysta z mniej niż 10% swojego mózgu. Już dawno temu pojawiały się pytania, co byście potrafili, gdyby większa część tego potencjału była dla was osiągalna. Razem z tym przyjacielem przeprowadziliśmy parę testów i z ich wyników jasno można było odczytać, że im któryś z nas jest starszy, tym z większej części swojego mózgu korzysta.
- To jest intrygujące. Czyli jeśli znaleźlibyśmy jakiś sposób by korzystać z większej części możliwości swojego mózgu, uzyskalibyśmy wasze zdolności, bez tej hecy z nieśmiertelnością i piciem krwi?
- Nie jest to pewne, ale na to by wychodziło.
- Ale w tym momencie wracamy do mojego pytania. Mianowicie, jakie są to zdolności?
W tym momencie przerwał nam trzask otwieranych drzwi wejściowych, obie zaintrygowane spojrzałyśmy w stronę tych prowadzących do pokoju, w którym się znajdowałyśmy. Powoli się uchyliły i do pomieszczenia ostrożnie wsunęła się złotowłosa głowa Gabriela. Jego szare oczy z ostrożnością przebiegły po pokoju. Po prostu musiałam uśmiechnąć się na ten widok.
- Jest Shade? – zapytał.
Obie nie wytrzymałyśmy i nasz śmiech wypełnił salon.
- Nie wygłupiaj się, przecież wiesz, że już poszedł – powiedziała Cass, gdy już się trochę uspokoiłyśmy. – Gdyby tak nie było to byś się tu nie pojawił.
Blondyn uśmiechnął się rozbrajająco i po chwili cała jego wysoka postać znalazła się w pokoju. Z gracją, której ciężko się spodziewać po tak wysokim i muskularnym mężczyźnie, przeskoczył oparcie kanapy i rozparł się wygodnie obok Cassandry. Teraz, gdy już nie czułam się tak zaszokowana jego wyglądem (cóż, po tym jak widziałam Shade’a już mnie tak nie oślepiał), miałam okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Przydługie blond włosy opadały mu na czoło i kark, wyglądając jakby przed chwilą potargał je wiatr i dodając mu chłopięcego uroku. Przejrzyste szare oczy, otoczone długimi, czarnymi rzęsami, lustrowały mnie z równym zaciekawieniem. Ubrany był w luźnym stylu, czarne jeansy i biała koszulka bez rękawów eksponowały muskulaturę.
- Witaj ponownie, ruda – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Niemal uległam chęci, by sprawdzić czy moje miedziane włosy nie stały się przypadkiem bardziej pomarańczowe przez ostatnią godzinę.
- Cześć Gabe.
Cass posłała mu pobłażliwe spojrzenie, po czym przewróciła oczyma.
- O czym rozmawiacie? – zapytał z zaciekawieniem.
- Właśnie dobrnęłyśmy do naszych „wyjątkowych” zdolności –wyjaśniła Cassandra.
- O, to nie przeszkadzajcie sobie, nie będę przeszkadzał.
- A potrafisz? – spytała z autentyczną ciekawością.
- Ha, ha, bardzo śmieszne – posłał jej spojrzenie z ukosa. – Nie bądź taka do przodu, bo cię z tyłu braknie.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się, strasznie śmiesznie wyglądały te ich przekomarzania. Nagle znów trzasnęły drzwi i do pokoju wparował Shade. W przeciwieństwie do jego poprzedniego „wejścia smoka” teraz był rozluźniony i najwidoczniej w doskonałym humorze. Zatrzymał się, gdy zobaczył Gabriela, któremu w ogóle nie wychodziły próby ukrycia się za Cass. Shade wymierzył palec w blondyna.
- Ty, młody, po wyjściu naszego gościa już nie żyjesz .
- Ruda! – Gabe natychmiast zwrócił się w moją stronę. – Właśnie zostałaś adoptowana i ze skutkiem natychmiastowym zamieszkasz w tym pokoju.
Znów się roześmiałam.
- Nie żartuję, Gabe – brunet zmierzył go groźnym spojrzeniem. – Przez ciebie odwołałem spotkanie.
- Nie wyglądasz na nieszczęśliwego z tego powodu.
- Ciężko być nieszczęśliwym, gdy w zamian można się cieszyć towarzystwem dwóch pięknych dam – skłonił się z galanterią w naszą stronę. Uśmiechnęłam się do niego. Może i był przywódcą wampirów, ale mi wydawał się strasznie sympatyczny.
- A teraz przebiorę się – wskazał na swój garnitur. – I może wam się na coś przydam. Ruszył w stronę sąsiedniego pokoju, najwyraźniej sypialni. Nim zdążyłam się obejrzeć wrócił ubrany w jeansy i czarny t-shirt.
- Wow – skomentowałam zaskoczona. – Piękna prędkość.
- Po co tracić więcej czasu, niż to konieczne? – zapytał retorycznie. – A teraz, młody, spadaj z mojego miejsca.
Gabriel oparł się wygodnie, najwyraźniej nie mając zamiaru posłuchać starszego wampira, i posłał mi szeroki, zawadiacki uśmiech.
Shade spojrzał tylko z rozdrażnieniem na blondyna.
- Powiedziałem: przesiądź się – powtórzył, tym razem miękkim głosem, który już dziś słyszałam. Gabe natychmiast przeniósł się na fotel obok mnie, bez słowa sprzeciwu. Spojrzałam na niego zaskoczona, posyłał wściekłe spojrzenia w stronę Shade’a, który usiadł na jego miejscu i objął Cassandrę. Co jest grane?
- Sam się o to prosiłeś, Gabe – roześmiała się wampirzyca. – Powinieneś już się nauczyć, że Shade nie ma za wiele cierpliwości do twoich popisów.
- Ponurak –mruknął tylko .
- A co twoim zdaniem jest zabawnego w patrzeniu jak robisz z siebie idiotę? – Shadrak nie pozostał mu dłużny. – A teraz, moje panie, na czym skończyłyście?
- Cassandra miała mi opisać wasze szczególne zdolności…
- Amy, mów mi Cass, jak wszyscy – uśmiechnęła się do mnie. Oparła się mocniej o bok Shade’a, a ten zamknął oczy i oparł wygodnie głowę o oparcie, zostawiając wyjaśnienia Cass. – A więc, jak już mówiłam, nim nam przerwano, normalne dla nas atrybuty i zdolności pojawiają się już w parę dni po przemianie. Zaczyna się od tego, że wszystkie zmysły się wyostrzają, potem pojawiają się kły, nieludzka siła i szybkość, a skóra stopniowo staje coraz twardsza, aż w końcu nic nie jest w stanie jej przebić. Kolejną cechą jest… hmmm, jakby to nazwać? Niech będzie międzywampirza telepatia…
Gabriel parsknął śmiechem.
- To żeś wymyśliła nazwę.
- Miałeś nie przeszkadzać –syknęła.
- No dobrze, już nie będę, proszę pani – posłał jej niewinne spojrzenie.
- A więc na czym to ja… A! Więc pojawia się telepatia, ale działa tylko między wampirami, taki nasz własny system porozumiewania się. Potem bardzo często u wampira rozwija się jakiś szczególny, tylko jemu właściwy dodatkowy talent – zauważając moje zaciekawione spojrzenie, dodała:
- U mnie parę lat po przemianie bardzo wzmocniła się telepatia, nadal co prawda nie mogę czytać ludzi, ale ze swoimi mogę porozumiewać się na duże odległości. Shade? – zostawiła mu decyzję czy zechce mi opisać swój talent.
- Jestem hipnotyzerem – mruknął nie otwierając oczu. – Mogę każdego słowami zmusić by zrobił lub czuł to co mu każę.
Byłam pod wrażeniem, teraz zrozumiałam dlaczego tak szybko się poprzednio uspokoiłam, a Gabe nie protestował przy zmianie miejsc. Spojrzałam na blondyna, wyglądał na zakłopotanego.
- Mój talent jest beznadziejny – powiedział. – Jestem zmiennokształtny, mogę się zmienić w każdą żywą istotę.
- Ależ to naprawdę świetna zdolność – zawołałam.
Uśmiechnął się szeroko, zadowolony że tak mi się spodobał jego talent.
- A sama przemiana – zapytałam niepewnie. – Na czym polega?
Shadrak momentalnie otworzył oczy i wymienił spojrzenia z pozostałymi. Konferowali przez moment w ciszy. W końcu odezwał się powoli.
- Mogę ci powiedzieć, by zaspokoić twoją ciekawość, ale musisz obiecać że zatrzymasz to dla ciebie.
Spojrzałam na niego zdziwiona i przytaknęłam, zgadzając się. Jakaś tajemnica? Mocno mnie to zaciekawiło.
- A więc przemiana – zaczął. – nie jest tak prosta jakby się mogło wydawać…
Część 10
*250 lat wcześniej*
(Dzień 15)
Zamarłam w szoku. Mina więźnia wyrażała znudzenie nawet w większym stopniu, niż gdy mnie tu przyprowadzono, ale jego myśli były pełne napięcia, nadziei i takie… chaotyczne? Po chwili dotarło do mnie że był czymś otumaniony, a także mocno osłabiony. Po zastanowieniu to nie dziwne, w końcu jego krwią napojono piętnaście osób, normalny człowiek by tego nie przeżył. Ale i tak był dla mnie bardziej „czytelny” niż każdy kogo do tej pory spotkałam.
Posłałam w przestrzeń myśl: „Co jest grane?”, mając nadzieję, że to do niego dotrze i robiąc wszystko by w mojej pozie i twarzy nie pojawiło się nic co mogłoby zaalarmować Księżniczkę.
„Baardzo dobrze…” – ponownie rozległ się głos w mojej głowie. – „… na tym to polega. Dlaczego twoja przemiana jest bardziej posunięta niż u innych szczeniaków, których mi tu przyprowadzała? Ich myśli nie słyszałem…”
„Przyjechałam tu pilnować mojego przyjaciela i wypiłam jego porcję…” – poczułam się trochę głupio, w końcu to była jego krew i to bynajmniej nie oddana dobrowolnie. Przypomniał mi się jeden szczegół, o którym mówił Gabe i przyjrzałam się uważniej ramionom wampira, ale nie wystawała z nich żadna rurka. Zauważył moje spojrzenie.
„Ta wariatka doszła do wniosku, że nie ma potrzeby dłużej mnie oszpecać. Kolejny z jej błędów. Jestem osłabiony… długo nie utrzymam przytomności. Jesteś zainteresowana układem?”
„Tylko jeśli obejmie również drugiego z moich przyjaciół. Dostał normalną porcję” – nie mogłam tego nie powiedzieć. Może i Gabriel bywał palantem i wpakował nas w tę kabałę, ale też nie raz już uratował mi tyłek i naprawdę uważałam go za przyjaciela.
„Na dwójkę jestem zbyt osłabiony” – niemal warknął. Jego czerwone oczy robiły się coraz bardziej zamglone. - „Mogę przemienić ciebie, a ty już zrobisz ze swoim kolegą co będziesz chciała. Nic innego nie mogę zaproponować”
To i tak więcej niż mogłam do tej pory oczekiwać. Dawało to mi i reszcie większą szansę, żeby wydostać się z tej sytuacji.
Spojrzałam na Księżniczkę, nie zauważyła, że dzieje się cokolwiek, o czym nie wie. Wyglądała tylko na coraz bardziej rozwścieczoną. Zastanowiłam jaką mam szansę, by pozbyć się jej i dwudziestu jeden strażników. Byłam co prawda silniejsza i szybsza niż parę dni temu, ale ciemno to widziałam.
„Jeszcze nie teraz” – wydawał się niemal rozbawiony. - „Jesteś za słaba by pomóc i mnie i swoim przyjaciołom. Najpierw muszę cię przemienić”.
„A skąd wiesz, że wtedy dotrzymam słowa?”
Jego oczy zabłysły.
„Mam przeczucie, że można ci zaufać”.
„Dobrze, więc co mam zrobić?”
„Musisz się tu dostać, tak by nikt o tym nie wiedział, najlepiej w nocy.”
„A strażnicy?”
„Nie pilnują mnie ani celi. W końcu i tak nie mogę się ruszyć. Są tylko po to by pilnować was. Dodatkowo będziesz potrzebowała kogoś kto później zaniesie cię z powrotem tam gdzie was trzymają. Podczas przemiany stracisz przytomność na parę dni”.
- Jesteś bardziej bezwzględny niż sądziłam, wampirze – warknęła Księżniczka. – Widać nie ma sensu odwoływać się do twoich ludzkich uczuć, skoro ich nie masz. Sama dojdę co robię nie tak.
Podeszła, chwyciła mnie za ramię i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi. Miałam ochotę uderzyć ją na tyle silnie by roztrzaskała się o sąsiednią ścianę, krew się we mnie gotowała.
„Spokojnie” – zamruczał sennie głos w mojej głowie. – „Jeszcze będzie okazja…”
Już przy wyjściu obejrzałam się przez ramię, by spojrzeć na niego ostatni raz. Miał zamknięte oczy, a jego głowa opadła na pierś. Czułam… sama nie wiem co. Ale gdy patrzyłam na niego tak spętanego, otumanionego i słabego, moja wściekłość na Księżniczkę wzrosła tysiąckrotnie.
„Do zobaczenia niebawem” – posłałam ostatnią myśl nim wywleczono mnie na zewnątrz.
*****************
Wprowadzono mnie z powrotem do wspólnego pokoju. Powiedzieć że byłam podekscytowana, to mało. W końcu pojawiła się jakaś szansa by się z tego wykaraskać. Rozejrzałam się. Gabriel leżał na swoim łóżku na drugim końcu pomieszczenia i z ponurą miną wpatrywał się w sufit. Rory siedział przy nim i najwyraźniej próbował go pocieszać. Kochany Rory, mimo że sam był przerażony tym co się z nami działo, ciągle starał się nas rozweselać i pomagać utrzymać nerwy na wodzy.
Zaczekałam aż strażnik, który mnie tu przyprowadził wyszedł i szybko ruszyłam w ich kierunku. Gabe nawet na mnie nie spojrzał, a w oczach Rorego pojawiła się ulga, że nic mi się nie stało. Szturchnęłam Gabriela by się posunął i gdy to zrobił usiadłam koło niego. W końcu na mnie spojrzał, a ja niemal wzdrygnęłam się widząc w jego szarych oczach morze beznadziei i poczucia winy. Gdzie ten szalony Gabe, który niczego nie traktował poważnie?
- Mamy szansę się stąd wydostać – powiedziałam cicho.
- O czym ty mówisz? ?Jaką szansę? Gdzie byłaś?
Rory przysunął się do nas by lepiej słyszeć.
- Zaprowadzono mnie do podziemia – wyszeptałam i zobaczyłam błysk zrozumienia w jego oczach. – Księżniczka chciała moim wyglądem zmusić wampira, by powiedział jej jak nas do końca zmienić.
- I powiedział jej? – zapytał Rory – Przecież nie wyglądasz aż tak źle…
- Nie powiedział, ale ja się z nim dogadałam.
- Jakim cudem? – spytał Gabe z niedowierzaniem. – Jeśli dobrze pamiętam, gdy go widziałem miał zaklejone usta, a i jeśli była tam Księżniczka…
- Bo widzicie… Pamiętacie jak wypiłam porcję krwi Rorego? – przytaknęli. – Wygląda na to że przez to moja przemiana poszła dalej niż u ciebie, Gabe i reszty…
- Przecież już parę dni temu doszliśmy do takiego wniosku… - przegarnął włosy z irytacją. – Twoje oczy zmieniają kolor, no i jesteś szybsza i silniejsza ode mnie.
- No ale jest jeszcze coś o czym wam nie powiedziałam… - odetchnęłam głęboko. - …słyszę też myśli.
- Co?! – krzyknął Gabriel i natychmiast zniżył głos. – I nie powiedziałaś nam o czymś takim? Przecież to by nam mogło pomóc uciec, gdybyś podsłuchiwała myśli strażników…
- Przestań się wściekać i posłuchaj do końca. Nie powiedziałam, bo na początku myślałam że wariuję z głodu. A potem okazało się, że mogę słyszeć tylko myśli takich jak my, rozumiesz? Nie strażników, nie ludzi, tylko wampirów . Nawet Rory to dla mnie tylko niewyraźny szum.
- Naprawdę? – zapytał rudzielec z zaciekawieniem. – Więc dogadałaś się z tamtym wampirem w myślach? I jaki on jest?
Wzruszyłam ramionami.
- Wydaje się całkiem normalny. Chce się z stąd wydostać równie mocno jak my. Wydawał się lekko otumaniony, więc chyba coś mu podają, żeby nie mógł się uwolnić. Biorąc pod uwagę naszą siłę na tym poziomie, niespecjalnie mnie to dziwi.
- Powiedział ci jak zakończyć przemianę? – dopytywał się Gabriel. – Jeśli tak, to moglibyśmy sprzedać tę informację tej wariatce w zamian za wolność.
Spojrzałam na niego ostro.
- Nie powiedział. Zresztą, nawet gdyby to zrobił, nie układałabym się z tą szmatą.
Uniósł ręce dając do zrozumienia, że się poddaje.
- A więc co to za układ, Cass?
- Przemieni mnie do końca, a wtedy będę miała dość siły by nas stąd wydostać.
Zmarszczył ciemne brwi zastanawiając się nad tym planem. Słyszałam jak obraca to na wszystkie strony, obliczając szanse.
- Gabe… - powiedziałam, by zwrócił na mnie uwagę. - …powiedział, że nie może przemienić nas obojga. Jest na to zbyt osłabiony – westchnęłam. – Ja cię przemienię, gdy tylko poznam proces, ale to potrwa. Dasz radę wytrzymać?
Uśmiechnął się krzywo i zobaczyłam cień dawnego Gabriela.
- Cóż, co się odwlecze, to nie uciecze, prawda?
Uśmiechnęłam się. Po chwili spoważniałam, marszcząc brwi.
- Jest też inny problem. Muszę się do niego dostać i wrócić tu tak, żeby żaden ze strażników nie zauważył.
- A co to za problem? – blondyn uśmiechnął się kpiąco. – Cass, jesteś złodziejką, zapomniałaś? Przekradanie się to twój chleb powszedni. Do tego jesteś szybsza i silniejsza niż zwykły człowiek.
- Ale wampir powiedział, że podczas przemiany stracę przytomność na parę dni.
- To rzeczywiście komplikuje sytuację – usiadł na łóżku, zastanawiając się jak rozwiązać problem.
- Dlatego musisz iść ze mną, Gabe. Po wszystkim, będziesz musiał mnie tu odnieść.
- A ja? Gdzie moja rola? – obruszył się Rory. – Też chcę pomóc.
- W trójkę będzie za ciężko się poruszać niezauważenie, mały – mruknęłam. – Zostaniesz i będziesz pilnował żeby nikt nie zauważył, że nie leżymy w swoich łóżkach.
- A jak wyjdziecie tak, żeby żaden z pozostałych chłopaków się nie zorientował?
- Poczekamy aż zasną. Przez głód i wycieńczenie mają bardzo mocny sen.
- To niezły plan – powiedział powoli Gabriel. – A przynajmniej nic lepszego nie mamy. To kiedy ruszamy?
- Jutro w nocy.
**********************
(Dzień 16)
Ruszyliśmy, gdy ostatni z chłopaków zapadł w twardy sen. Z naszymi zdolnościami i doświadczeniem nie mieliśmy problemu z wydostaniem się ze wspólnego pokoju. Gdy razem z Gabrielem przekradałam się ciemnymi korytarzami, przekonałam się, że niepotrzebnie martwiłam się strażami. Nie patrolowali korytarzy, bo wszyscy zalani w trupa głośno chrapali w przeznaczonym dla nich pomieszczeniu. Gdy się na nich natknęliśmy wymieniliśmy kpiące spojrzenia i ruszyliśmy cicho dalej.
Zgodnie z tym co powiedział wampir, nikt nie pilnował celi. Ku mojemu zdziwieniu drzwi były otwarte i nawet nie musiałam używać wytrychów, przemyconych do posiadłości razem z nożem zatkniętym za specjalny pasek na moim udzie. Weszłam pierwsza i od razu napotkałam utkwione we mnie spojrzenie wampira. Dziś, o dziwo, jego oczy były bursztynowe. Gabriel wszedł za mną i zatrzymał się przy ścianie obok drzwi. Podeszłam i stanęłam nad spętanym mężczyzną. Znów uderzyło mnie piękno jego twarzy i ponownie w mojej piersi coś zadrżało.
„Więc jednak przyszłaś”
„Wątpiłeś? Chcę się stąd wydostać nie mniej niż ty”.
Jego spojrzenie powędrowało do opartego o ścianę blondyna. Zmarszczył czarne brwi.
„To twój przyjaciel? To on sprowadził te wszystkie dzieciaki”.
„Wiem, teraz tego bardzo żałuje”.
„Czułem, że pożałuje” – zamruczał najwyraźniej z tego zadowolony. – „Zaczynamy?”
„Co mam robić?”
„Usiądź na mnie okrakiem” – gdy zobaczył moją minę, dodał. –„To konieczne”.
Zrobiłam to i czułam się przy tym strasznie niezręcznie. A jednocześnie sprawiło mi to ogromną przyjemność, której nie rozumiałam. Za mną rozległ się jakby zakłopotany głos Gabe’a.
- Cass, czy aby na pewno sądzisz…
- To konieczne – ucięłam słowami wampira. – Nie przeszkadzaj, Gabe.
„Twój przyjaciel wydaje się mocno zmartwiony” – spojrzałam z bliska w złote oczy. – „A może to więcej niż przyjaciel?”
Zdziwiona zmarszczyłam brwi. Co go to interesuje?
„Ot, ciekawość”
„Chyba już słyszałeś do czego pierwszym stopniem jest ciekawość” – zauważyłam kpiąco. – „Ale mogę ją zaspokoić, Gabe jest tylko moim przyjacielem”.
Czy mi się wydawało, czy rzeczywiście w jego oczach błysnęła ulga?
„Co mam teraz zrobić?” – spytałam, lekko zniecierpliwiona.
„Czyżbym cię drażnił, Cass?”- wydawał się rozbawiony. – „Od czego to skrót?”
„Strasznie jesteś gadatliwy. Od Cassandry, a ty masz jakieś imię?”.
„Shadrak Drake, ale mówią na mnie Shade”
„Shadrak?” – parsknęłam śmiechem. Posłał mi urażone spojrzenie, a stojący z tyłu Gabe zapytał:
- Co jest, Cass?
Odwróciłam spojrzenie od bursztynowych oczu i spojrzałam na blondyna.
- Miałeś nie przeszkadzać.
- To się streszczajcie, a nie opowiadajcie sobie kawały. Niewiadomo ile mamy czasu, mogą zauważyć że nas nie ma.
- Dobrze, nie denerwuj się.
Spojrzałam znów na Shade’a, nadal wyglądał na urażonego.
- On ma rację – powiedziałam głośno.
„Ale po prostu muszę wiedzieć. Co to za imię „Shadrak”?”
„Gdy się urodziłem było to całkiem normalne imię” – niemal syknął.
„To ile ty masz lat?”
„Dwa tysiące”
„Nieźle” – tak mnie zatkało, że tylko to zdołałam odpowiedzieć.
„Jak stwierdził twój przyjaciel, należy zabrać się do dzieła”
„Hmmm… dobrze. Co mam zrobić?”
„Na początek musisz odkleić materiał, którym zaklejono mi usta”
Spojrzałam na wspomniany materiał. Wyglądało to na kartkę papieru, którą ktoś z jednej strony posmarował czymś klejącym.
„Będzie bolało”
„Nie będzie… Moja skóra ma inną strukturę niż twoja… na razie”
„Dobrze”
Poluzowałam papier paznokciem z jednej strony, tak by móc go chwycić i zerwać jednym szarpnięciem. Jego skóra rzeczywiście była w dotyku… inna. W końcu udało mi się chwycić materiał wystarczająco mocno i szarpnęłam, odrywając go.
Shade zaczerpnął ustami głęboki oddech.
- Nareszcie – niemal jęknął z ulgą. Jego głos był głęboki i lekko zachrypnięty. Uśmiechnął się do mnie szeroko, błysnęły kły.
Odpowiedziałam uśmiechem, był w tym momencie tak piękny, że ciężko mi było myśleć.
- Niestety, nie na długo – skrzywił się i spojrzał na Gabe’a. – Nim ją stąd wyniesiesz po wszystkim będziesz musiał z powrotem zakleić mi usta. To czym to smarowali leży tam – wskazał ruchem głowy półkę pod ścianą.
- Dobrze, zrobię to – powiedział blondyn. – Ale możesz mi powiedzieć dlaczego ona straci przytomność? I jak długo to potrwa?
- Ponieważ ten proces jest dla organizmu wykończający. Powinna odpłynąć na tydzień, może trochę więcej.
- To sporo – mruknęłam.
- Tak to wygląda.
- Będzie bolało?
- Stracisz przytomność nim zacznie – powiedział patrząc mi w oczy. – To reakcja obronna organizmu. Gdy się ockniesz będzie już po wszystkim.
- Tyle dobrze… - uśmiechnęłam się słabo. - …więc co mam zrobić?
Odetchnął głęboko i pokręcił głową rozluźniając mięśnie karku. Czułam ciepło bijące od jego półnagiego ciała. Wampiry są ciepłe? By się upewnić co do wniosku, który mi to nasuwało przyłożyłam dłoń do jego klatki piersiowej i trochę się zdziwiłam czując bicie serca. Do tej pory myślałam, że moje serce nadal bije, bo nie jestem w pełni przemieniona.
Uśmiechnął się widząc moją minę.
- Nie wierz we wszystko, co o nas mówią.
Gabriel odchrząknął by przywołać nas do porządku.
- Dobrze, a więc… - ponownie odetchnął i przechylił głowę w bok. - … to dość proste. Musisz wbić kły w moją szyję.
- Co? Mam wypić więcej twojej krwi? Ale jeśli to takie proste, czemu Księżniczka jeszcze na to nie wpadła?
- Nie powiedziałem, że masz pić moją krew. Spróbuj, a będziesz rzygać jak kot. Masz po prostu wbić zęby w moją szyję, one są już tak dostosowane, by posłać moją krew prosto do twojego krwioobiegu.
To wyjaśniało dlaczego nie mogliśmy pić krwi przyniesionej przez Księżniczkę.
- No to nie muszę gryźć ciebie – powiedziałam. – Wystarczy, że złapię któregoś strażnika…
- To nic nie da, bo nie jesteś w pełni przemieniona. Twój organizm nie przetworzy ludzkiej krwi na odpowiednią dla ciebie. I tak czułabyś głód. Potrzebujesz teraz krwi w pełni przemienionego wampira, by posunąć przemianę dalej.
- „Dalej” – rzucił Gabriel pytająco. – a nie zakończyć?
Shade spojrzał na niego, a potem wrócił spojrzeniem do mnie.
- Proces jest długi. Po pierwszej wymianie krwi przemiana znacząco posuwa się do przodu, ale nie kończy.
Zmarszczyłam brwi.
- To dlatego byłeś taki pewny, że dotrzymam słowa. Po prostu, gdy uciekniemy, dalej będę cię potrzebować do pełnej przemiany. Jak długo?
Przymknął oczy, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Parę miesięcy.
- I w tym czasie nie będę w stanie pić ludzkiej krwi, tylko twoją? No nieźle. – mruknęłam. Nagle uderzyło mnie słowo, którego użył wcześniej. – „Wymianie” krwi?
- No tak, gdy ty będziesz „pić” moją krew, ja wbiję zęby w ciebie i wezmę twoją jeszcze ludzką krew.
- To chyba uczciwy układ – westchnęłam ciężko. – No dobrze, niech będzie co ma być.
Uśmiechnął się do mnie, dodając odwagi. Uniosłam się na kolanach i ostrożnie objęłam jego kark. Czułam się trochę przerażona całą tą sytuacją, a jednocześnie w dotyku jego ciała było coś co mnie uspokajało. Ponownie odchylił głowę w bok, ułatwiając mi dostęp do swojej szyi. Objęłam go mocniej, całkiem przytulając do niego swoje ciało, z myślą że w zamian też muszę mu ułatwić dostęp do siebie.
W końcu zebrałam się w sobie i wbiłam kły w jego szyję, bardziej poczułam niż usłyszałam jego jęk. Czułam jak jego krew przepływa we mnie i było to uczucie dziwne a jednocześnie… sycące. Po chwili poczułam również jak lekko przekręcił głowę i zatopił we mnie zęby. Było coś cholernie intymnego w tym, że „piliśmy” nawzajem swoją krew. Nagle w mojej świadomości pojawiła się irracjonalna potrzeba, by poczuć jego ramiona wokół siebie. Było to głupie, bo przecież nadal obie ręce miał przykute do ściany.
„Mogłabym trwać tak już zawsze” – pomyślałam nim zapadłam w niebyt.
Część 11
*teraźniejszość*
- A więc przemiana – zaczął. – nie jest tak prosta jakby się mogło wydawać. Działa ona raczej na zasadzie symbiozy tak przemienianego, jaki przemieniającego.
Spojrzałam na niego, lekko zdziwiona.
- Przecież w niektórych podaniach pojawia się ten sam motyw. Wampir dający śmiertelnikowi swoją krew, by go przemienić.
- To bliskie prawdy, ale nie do końca…
- Aaaaa… - ziewnął Gabe. - …zaczynają się nudne, techniczne szczegóły.
Shade spiorunował go wzrokiem, ale nie dał się sprowokować i kontynuował.
- Nasza krew ma inną konsystencję niż twoja. Jest gęstsza i nie miesza się z ludzką krwią. Coś jak olej i woda, rozumiesz?
- Chyba tak – przytaknęłam. – czyli w żyłach nie w pełni przemienionego wampira, ludzka i wampirza krew krążą razem, nie mieszając się. Jest jedna rzecz, która mi tu nie pasuje. To znaczy Cass mówiła mi wcześniej, że nie „pijecie” krwi, tylko wbijacie kły w skórę i one posyłają krew do krwioobiegu. Nie jestem może najlepsza z biologii, ale to niemożliwe u normalnego człowieka. Rozumiesz o co mi chodzi? To znaczy, my nie mamy takich kłów, a więc jak przemieniany może dostać się do waszej krwi?
- A więc z tego właśnie, tak sądzę, wzięły się legendy. Ponieważ to właśnie wampir, który przemienia musi otworzyć sobie żyły i dać delikwentowi trochę swojej krwi do wypicia. Trafia ona do żołądka i po jakimś czasie przesiąka do krwiobiegu, zapoczątkowując zmiany. Dlatego kły są jedną z pierwszych oznak. Ich zadaniem jest pozwolenie na dalszą przemianę.
- Chyba rozumiem – zastanowiłam się chwilę. – I dalej następuje ta „synteza”?
- Tak. Można powiedzieć, że wtedy oboje zaangażowani muszą się wziąć w objęcia. Jedno „wgryza” się w drugie i wymieniają krew. Pół-wampir „pije” krew wampira, która w coraz większym stopniu dostosowuje jego organizm do tego by sam przerabiał ludzką krew na naszą. Natomiast ten drugi odsysa z niego normalną krwi, robiąc miejsce dla swojej. Po pierwszej wymianie młody wampir zapada w śpiączkę na jakiś czas i wtedy w jego organizmie zachodzą największe, najbardziej znaczące zmiany. Gdy się budzi ma już właściwie ¾ przemiany za sobą. Jest znacznie silniejszy, szybszy, jego zmysły wyostrzają się nieprawdopodobnie, a skóra zaczyna uzyskiwać niemal niezniszczalną strukturę.
- A co z pozostałą ¼? Po obudzeniu się jest już w stanie pochłaniać ludzką krew?
- Nie, wtedy jeszcze nie. Dalej przebywa pod opieką wampira, który go stworzył. Może to trwać od kilku tygodni do paru miesięcy.
Zmarszczyłam brwi, lekko skołowana.
- Ale jeśli w tym tkwi sedno całej przemiany, to skąd się bierze głód? Cass mówiła, że głód jest w stanie zabić nie w pełni przemienionego wampira, ale jeśli cała przemiana jest tak pomyślana by trwać nawet parę miesięcy, to chyba niewielu ma szansę ją przeżyć.
- Źle mnie zrozumiałaś, Amy – odezwała się. – Powiedziałam, że w pełni przemienionego wampira głód jest w stanie zamęczyć i wysuszyć, to prawda. Ale przeskoczyłyśmy na inny temat i nie dokończyłam ci tego tłumaczyć. Jak już mówił Shade, przemiana zaczyna się natychmiast po tym jak krew wampira przesiąknie do krwioobiegu osoby przemienianej. Wtedy też niemal cały układ odżywczy organizmu mocno traci na znaczeniu i normalne jedzenie przestaje być źródłem energetycznym. Głód pojawia się dlatego, że jest to jedyny dostępny dla mózgu sposób, by zakomunikować że trzeba przemianę zakończyć, rozumiesz? Nie zabije pół-wampira, ale w przypadku gdy nie dojdzie do wymiany krwi z pełnym wampirem, może doprowadzić do kompletnego szaleństwa, które - jak dla mnie - jest ze śmiercią równoznaczne.
Zamyśliłam się na chwilę, wszystko to sobie układając.
- Tak, teraz już chyba rozumiem całość.
Cass uśmiechnęła się do mnie, a Shade znów oparł głowę i przymknął oczy, jakby zasypiał. Zastanawiałam się przez chwilę, czy aby go nie nudzę, ale dotarło do mnie że on wcale nie przysypia, tylko najwyraźniej rozmawia - w im tylko dostępny sposób - z Gabrielem. Przynajmniej tak sądziłam, bo coś w spojrzeniu Gabe’a utkwionym w starszym –najprawdopodobniej – wampirze, na to wskazywało. Poza tym blondyn wydawał się… zniecierpliwiony?
W końcu zorientował się, że na niego patrzę i posłał mi szeroki, niewinny uśmiech. To, że ten uśmiech wcale do niego nie pasował, to mało powiedziane.
- Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia – odezwałam się, przenosząc wzrok z Gabriela na Cass. – Wspomniałaś, że ty i Shade jesteście… towarzyszami?
Nagle Gabe się zakrztusił - spojrzałam na niego szybko - wyglądał na mocno zakłopotanego i najwyraźniej nagle nie wiedział co zrobić z rękoma. Shadrak zachichotał, otworzył oczy i utkwił we mnie bursztynowe spojrzenie. Wyglądał na zadowolonego - jak kot, który połknął kanarka. Po chwili przeniósł wzrok na wampirzycę, która aktualnie z niewiadomego powodu gromiła Gabriela wzrokiem.
- No właśnie, Cass – wymruczał z rozbawieniem. – Wyjaśnij Amy sprawę Towarzyszy. To ważna informacja.
Teraz jemu posłała złe spojrzenie. Najwyraźniej działo się tu coś, w co nie zostałam wprowadzona. Zaciekawiło mnie to.
- A więc… - odezwała się trochę niepewnie. – Hmm… Towarzysze to sprawa dość skomplikowana. Powiedziałam ci, że to bardzo bliskie czemuś, co wy określacie jako bratnie dusze, prawda? – przytaknęłam, szczerze mówiąc, coraz bardziej zaciekawiona. Cass najwyraźniej była nie mniej zakłopotana niż Gabe, który wbił wzrok w sufit. Tylko Shade wyglądał na ubawionego. – Wiesz, musisz zrozumieć, że w naszym przypadku… No cóż, po przemianie nie tylko nasze zmysły wyostrzają się nieprawdopodobnie, ale spotyka to też skalę naszych uczuć. Wściekamy się dużo bardziej gwałtownie, radośniej cieszymy i w ogóle wszystko czujemy dużo mocniej. Także… miłość. – zakłopotała się nagle jeszcze bardziej. – Cóż…
- Ale kluczysz – odezwał się Shadrak, najwyraźniej zniecierpliwiony. Gabe nawet się nie poruszył, dalej wlepiał szare oczy w sufit.
- To sam to wytłumacz – zezłościła się nagle wampirzyca, Tak, zdecydowanie działo się tu coś dziwnego.
Shade puścił do mnie oko i uśmiechnął się.
- Wiesz, tak żeby to streścić i brzmiało zrozumiale dla kogoś, kto po prostu nie jest w stanie odczuwać na tym samym poziomie co my, należałoby powiedzieć że nas szlag trafia od pierwszego wejrzenia.
Spojrzałam na niego, teraz niemal równie zakłopotana jak reszta.
- Szlag?
- No, po prostu pięknie to zabrzmiało, Shade – warknął Gabe i w końcu opuścił wzrok. Gdy zobaczyłam, że jego oczy są krwistoczerwone i naprawdę jest skrajnie wściekły, poczułam się jeszcze bardziej skołowana.
Shade tylko posłał mu rozbawione spojrzenie i kontynuował.
- Niekiedy nie da się tego inaczej ująć. Ale chodzi o to, że wśród nas miłość od pierwszego wejrzenia jest normą. Do tego tysiąckrotnie wzmocniona przez skalę naszych odczuć, daje naprawdę trwały rezultat. A ponieważ nigdy - jak żyję ponad dwa tysiące lat - nie słyszałem aby któremuś z nas przydarzyło się to dwa razy, powstało twierdzenie, że od pierwszego wejrzenia poznajemy osoby nam przeznaczone. – spojrzał na Cass i uśmiechnął się czule. – Niekiedy potrafi to być straszne utrapienie.
- Dlaczego? – nie wydawało mi się to okropne. Właściwie brzmiało strasznie romantycznie.
Wzruszył ramionami i parsknął lekkim śmiechem.
- Dlatego, że bardzo często zdarza się to jednym z nas w stosunku do kogoś, kto jest człowiekiem. A ludzie nie są w stanie odczuwać tak jak my. Spróbuj to sobie wyobrazić. Co byś pomyślała, gdyby nagle na środku ulicy podszedł do ciebie całkiem obcy mężczyzna i powiedział ci, że musisz z nim być, bo jesteście sobie przeznaczeni?
Powoli pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Wzięłabym go za kompletnego wariata. To rzeczywiście nie wydaje się za wesołe, przynajmniej patrząc z perspektywy takiego wampira.
Zapadła cisza. Gabe znów patrzył w sufit, gdzieś znikła cała jego wesołość.
- Ale udaje się ten problem rozwiązać? To znaczy, biorąc pod uwagę właściwą wam urodę…- urwałam, zakłopotana. Teraz już nawet Shade nie wydawał się zainteresowany dalszą dyskusją na ten temat.
- Czy się udaje? – mruknął. – Przeważnie tak. Uroda bywa pomocna… Czasem same okoliczności pomagają. Ale czasem też zdarza się, że kobieta lub mężczyzna, w którym jedno z nas się zakochało ginie, nim zdąży się coś w tej sprawie zrobić… Wtedy wieczne życie przestaje wydawać się zabawne…
- A co się dzieje, jeśli taka osoba zostanie przemieniona? – zapytałam. – To znaczy, wtedy odwzajemnia uczucie?
- Jeszcze nie zdarzyło się inaczej…
Część 12
*250 lat wcześniej*
(Dzień 29 – wieczór)
- I jak wyniki, doktorze? – zapytała Isabell.
- Beznadziejnie – odpowiedział niewielki człowieczek o siwych włosach. – Większość ochotników oszalała z głodu, nie nadają się już do niczego. Coś ważnego musieliśmy przeoczyć. Zostało tylko troje przy zdrowych zmysłach, w tym jedno zapadło w dziwną śpiączkę.
- Śpiączkę?
- Na to wygląda. Chciałem chłopaka zbadać, ale pozostała dwójka mnie do niego nie dopuszcza, nawet mimo tego, że sami wyglądają na zaniepokojonych jego stanem.
- Który to?
- Ten, którego oczy zaczęły zmieniać kolor.
Księżniczka niemal podskoczyła.
- To może proces w tym przypadku ruszył naprzód?
- Możliwe, nie mam pojęcia.
Isabell zamyśliła się, najwyraźniej rozważając sprawę.
- Będziemy mieli czas żeby to zbadać dokładnie. Teraz trzeba pomyśleć nad pozostałą dwunastką. Naprawdę do niczego się już nie nadają?
- Tak sądzę, rzucają się na siebie lub popadają w apatię, na nic nie reagują.
- Czyli zostały nam trzy obiecujące okazy. Więc nie ma sensu dłużej się w to bawić.
Pociągnęła za sznur, a innej części domu można było usłyszeć dźwięk dzwonka. Po paru minutach do pokoju wszedł jeden ze strażników.
- Wzywałaś, pani?
- Macie jutro wieczorem pozbyć się dwunastu okazów.
Strażnik przez chwilę wyglądał na zaskoczonego.
- Nie wszystkich, pani?
- Nie, trzech najbardziej udanych sobie zostawiam.
- Jak rozkażesz, pani...
Strażnik wyszedł, a Księżniczka powoli odwróciła się i spojrzała na siwowłosego staruszka.
- A co z naszym gościem?
- Był ostatnio trochę niespokojny i zbyt przytomny, żeby to mogło być dobre dla kogokolwiek z nas. Na coraz krótszy czas tracił przytomność, więc musiałem zwiększyć dawkę trucizny. Co planujesz z nim zrobić, pani?
Isabell uśmiechnęła się szeroko.
- Zatrzymam go sobie. W końcu miejsce wielkich drapieżników to klatka.
Staruszek spojrzał na nią zmartwiony i nie po raz pierwszy zastanowił się, czy aby plotki o szaleństwie jego pracodawczyni, nie są prawdą.
*****************************
(Dzień 30 – późny wieczór)
Powoli otworzyłam oczy. Lekka mgła spowijająca mój umysł opadała. Ostrożnie uniosłam głowę i rozejrzałam się wokół . Siedzący obok łóżka Rory natychmiast zerwał się z miejsca i nachylił nade mną.
- W końcu się obudziłaś! Martwiliśmy się – obrócił się i spojrzał za siebie. – Gabe! Cass się obudziła.
Blondyn podszedł i mogłam mu się przyjrzeć. Wyglądał na wykończonego i zrezygnowanego.
- Jak długo byłam nieprzytomna? – spytałam.
- Ponad dwa tygodnie – usiadł obok mnie na łóżku.
Zaskoczona rozejrzałam się i w końcu zorientowałam co mi tu nie pasowało. Byliśmy w pokoju sami, reszta chłopaków zniknęła.
- Gdzie pozostali? – usiadłam szybko. Sama byłam zaskoczona jak błyskawiczny był to ruch. W jednej sekundzie leżałam, w następnej byłam już w pozycji siedzącej.
Gabe spuścił głowę i skulił ramiona, jakby nagle przygnieciony.
- Nie żyją
- Co?! – wlepiłam w niego wzrok, zaszokowana.
- Nie mogłem tego powstrzymać – wyszeptał. Podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. Jeszcze nigdy nie widziałam tyle rozpaczy i poczucia winy. – Nie mogłem. Nie chcieli słuchać, a sam byłem zbyt słaby, żeby dać im wszystkim radę.
- Nic z tego nie rozumiem – powiedziałam.
Gabriel opuścił głowę i zamilkł.
- Naprawdę nic nie mogliśmy poradzić – odezwał się Rory. – Przyszli dziś strażnicy i powiedzieli, że Księżniczka znalazła sposób by im pomóc i że muszą iść z nimi. Gabe próbował im tłumaczyć, że to jakiś podstęp i żeby nie dali się wrabiać, ale nie chcieli słuchać.
- Znalazła sposób? – moja wściekłość narastała, niemal czułam jak pulsuje mi pod skórą. – A co z Shadrakiem?
- Kim? – spojrzał na mnie zdezorientowany, po chwili skojarzył. – Z tym wampirem?
Spojrzał wyczekująco na Gabe’a, ten wzruszył ramionami nie podnosząc wzroku.
- Nieprzytomny – powiedział. – Cokolwiek mu od początku podawali, teraz musieli zwiększyć dawki. Wczoraj w nocy przekradłem się do niego, żeby się dowiedzieć kiedy się w końcu obudzisz. Nie dałem rady go ocucić.
Nie wiem dlaczego, ale zabolało mnie to. Samo wyobrażenie Shade’a przykutego do ściany i otumanionego, spowodowało, że moja wściekłość wzrosła tysiąckrotnie. Wstałam powoli i przyjrzałam się swoim dłoniom. Skóra wyglądała… inaczej. Przejechałam palcem lewej ręki po prawym przedramieniu. W dotyku również była inna, gładsza. Pożałowałam, że nie mam żadnego lustra.
- Nie wyglądasz inaczej – odezwał się Rory, zauważając moje spojrzenie. – A przynajmniej nie bardzo. Lepiej niż przedtem, to na pewno.
Przejechałam dłonią po włosach i twarzy. Jeśli były jakieś różnice, to i tak ich nie wyczułam. Na pewno nowością było to, że głód znacznie zmalał. Właściwie, był już tylko lekkim echem na dnie świadomości.
- Pamiętasz coś z czasu, gdy spałaś? – zapytał Gabe.
Powoli pokręciłam głową.
- Nic a nic – ostatnie co pamiętałam to Shade i wspomnienie to chyba sprawiało mi większą przyjemność niż powinno. – Ale nie skończyliście. Co dalej z chłopakami?
- Nic nie słyszeliśmy – Rory spojrzał na mnie z zakłopotaniem. – Ale sama wiesz jak nam się wyostrzyły zmysły, prawda? Poszli a potem… bo ja wiem… można było to wyczuć w powietrzu, rozumiesz? Jak zapach… I obaj już wiedzieliśmy, że nie żyją.
Zamknęłam oczy i rzeczywiście to poczułam. Strach, rozpacz, szaleństwo i śmierć. Widać tacy jak my byli wyczuleni na śmierć. Niespecjalnie mnie to obeszło, aż się sama sobie dziwiłam. Rozumiem wyrzuty sumienia Gabriela, w końcu on tych chłopców w to wpakował. Ciężka sprawa.
Ale bardziej niż tą śmiercią martwiłam się naszym i Shade’a położeniem. Zostaliśmy sami, więc wniosek, że teraz zajmą się nami na poważnie, sam się nasuwał. Jeśli mogę coś zrobić, żeby nas z tego wydostać, muszę się za to zabrać już dziś w nocy. Ale co?
Miałam na pewno większą swobodę. Biorąc pod uwagę siłę i szybkość Gabriela i mnożąc ją przez tuzin, tamci chłopcy – tak pewni że Księżniczka im pomoże i wściekli na Gabe’a za to, że ich w to wpakował – mogliby mi przeszkodzić. Teraz ten problem nie istniał.
Powiedziałam im to, wyglądali na zaszokowanych moim tonem.
- Cass, rozum ci odjęło? Przecież to były tylko dzieci –Gabe spojrzał na mnie ze zgrozą.
- „Były” - to dobre słowo – posłałam mu obojętne spojrzenie. – Już ich nie ma, więc nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Jeśli ty chcesz katować się ich śmiercią, proszę bardzo. Ale ja mam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład jak nas stąd wyciągnąć. Idę o zakład, że teraz wezmą się za nas.
- Jeśli jesteś taka zimna to idź ich pozabijaj – krzyknął.
Zastanowiłam się. To nie był zły pomysł, właściwie to idealny. No bo kto mnie powstrzyma? Księżniczka sama pozbawiła się jedynej ewentualnej ochrony. Wątpiłam, aby teraz strażnicy stanowili dla mnie jakieś zagrożenie.
- To dobry pomysł –wymruczałam zamyślona. – Zająć się strażnikami, a potem Księżniczką i jesteśmy wolni. Doktorek nigdy nie nocuje w posiadłości, więc przynajmniej teraz jest poza moim zasięgiem.
- Oszalałaś – stwierdził Gabe. – Ta przemiana padła ci na mózg.
W jednej sekundzie rzuciłam się na niego i już po chwili trzymałam go za gardło, wisiał parę cali nad ziemią.
- Słuchaj, na chwilę obecną, mam głęboko w dupie twoje poczucie winy, rozumiesz? Jedyne co mnie obchodzi to jak wydostać stąd ciebie, Rorego i Shade’a. Wszelkimi metodami, więc nie bredź mi teraz o sumieniu, dobrze?
Odstawiłam go powoli na ziemię. Sama byłam zaszokowana siłą własnej wściekłości. Rory patrzył na nas i wyglądał na zdezorientowanego i przerażonego. Sama się tak trochę czułam, to wszystko działo się zbyt szybko, ledwo mogłam uporządkować myśli.
- Słuchajcie, to nie tak, że ja tego chcę – powiedziałam powoli, uspokajając się. – To po prostu wymóg sytuacji. Dopadnę każdego pojedyńczo i będzie po sprawie. Niemal dwóch za każdego zabitego dziś chłopca. Oni nie mieli oporów przed zamordowaniem dwanaściorga dzieciaków, których przedtem pomogli doprowadzić do szaleństwa.
Zapadła cisza. Rory po chwili pokiwał powoli głową. Mój rudzielec zawsze był ponad wiek dojrzały, to w nim lubiłam.
- Gabe, Cass ma rację. Nie podoba mi się to, ale ma rację. Oni na to zasłużyli, za to co zrobili.
Gabriel opuścił głowę, pokonany. Po paru minutach westchnął ciężko i spojrzał na mnie.
- A więc co my mamy robić?
- Wiejcie z posiadłości i zaczekajcie na mnie gdzieś w pobliżu. Utoruję wam drogę do wyjścia, a potem wrócę i zajmę się resztą.
- I pewnie pójdziesz po tego wampira? – spytał Gabe dziwnym tonem.
Spojrzałam na niego ostro.
- Nie zapominaj, że ja też teraz jestem wampirem i ciebie też to niedługo czeka, dobrze? Tak, potem wyciągnę Shade’a, tak jak obiecałam.
Spojrzał na mnie, jakby się zastanawiał, czy aby na pewno chce się stać tym co ja.
- Gabrielu – podeszłam i objęłam go. Nie protestował, tylko odwzajemnił uścisk z jakąś desperacją. Starałam się go rozumieć. Mnie samą też to wszystko przerażało. Jeszcze miesiąc temu byłam zwykłą złodziejką z londyńskich ulic. Czym byłam teraz? Czym będę za parę miesięcy? – Z tej sytuacji nie ma innego wyjścia. Nic tutaj nie jest naszą winą, rozumiesz? To ta wariatka to zaczęła i nie zostawiła nam innego wyboru. Więc muszę zagrać kartami, które mam.
Odsunęłam się od niego powoli i z pewną czułością pogładziłam jego złote włosy. Gabe zawsze mnie bawił swoim szaleństwem i cwaniactwem, może nawet trochę imponował odwagą i ryzykanctwem, ale też zawsze - nawet mimo tego, że był ode mnie starszy – traktowałam go niczym postrzelonego młodszego brata. Jak Rorego.
- A więc kiedy ruszamy? – przerwał ciszę Rory.
- Dziś w nocy – odpowiedziałam.
I zaczęłam się zastanawiać jak to wszystko rozegrać.
Część 13
*teraźniejszość*
- Mam jeszcze jedno pytanie – odezwałam się po chwili. Ukradkiem spojrzałam na zegarek i zaskoczona stwierdziłam że zbliża się ósma. Ostatnie cztery godziny minęły niewiarygodnie szybko.
- Słucham – powiedziała Cass z uśmiechem. Nie wyglądała już na zdenerwowaną. Dalej nie rozumiałam ich reakcji na moje poprzednie pytanie, ale doszłam do wniosku, że gdyby chcieli mi to wyjaśnić, już by to zrobili.
- Jak spędzacie czas? To znaczy w końcu macie całą wieczność… Nie nudzi się wam?
Shade wybuchnął gromkim śmiechem, spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie bierz sobie mojej reakcji do serca – wykrztusił, gdy się trochę opanował. – Po prostu od dwustu pięćdziesięciu lat, czasem marzę o odrobinie nudy.
Cassandra szturchnęła go łokciem w bok i posłała złe spojrzenie.
- Shadrak czasem narzeka, że gdyby to tylko było możliwe doprowadzilibyśmy go już parokrotnie do zawału – powiedział rozbawiony Gabriel, znacznie bardziej już rozluźniony. – Nie zawsze podobają mu się nasze sposoby na zabicie czasu.
- Jakie sposoby? – zapytałam, coraz bardziej zaciekawiona.
- Różne, niewinne zabawy – z uśmiechem, lekceważąco wzruszył ramionami.
- Niewinne? - odezwał się z kpiną brunet.
Cassandra spojrzała na nich rozbawiona, po czym zwróciła się do mnie.
- A obiecujesz zachować tajemnicę? – uśmiechnęła się, gdy skinęłam głową. – Musisz wiedzieć, że gdy Gabe i ja byliśmy jeszcze ludźmi, paraliśmy się złodziejskim fachem.
Spojrzałam zaskoczona najpierw na nią potem na Gabe’a.
- Byliście złodziejami?
Blondyn potwierdził z szerokim uśmiechem.
- I to całkiem niezłymi.
- Taa – powiedział Shade z westchnieniem. – A przez ostatnie dwieście pięćdziesiąt lat, mimo że uczciwie zarobionych pieniędzy mamy więcej niż jeszcze przez parę wieków zdołamy wydać, urządzają sobie zawody w okradaniu co trudniejszych celów.
- Nie chodzi o pieniądze – zapewnił Gabriel szybko. – Po kradzieży szybko odsyłamy zdobycz właścicielowi. To po prostu taka nasza gierka.
- I kto wygrywa? – zapytałam z żywym zainteresowaniem.
Spojrzał na mnie zdziwiony, po czym jego uśmiech jeszcze się poszerzył.
- Idziemy łeb w łeb.
- No i jeszcze każde z nas co parę lat idzie na studia, jak ja teraz – odezwała się Cass. – Można powiedzieć, że uzupełniamy wiedzę z różnych dziedzin – dodała widząc moje zaskoczone spojrzenie. – Zresztą odkąd się ujawniliśmy, jest to dużo zabawniejsze niż jeszcze parę lat temu. Tylko Gabe notorycznie się wykręca.
- Szkoły to nie mój żywioł – wymruczał zakłopotany. – Chociaż może teraz się nad tym zastanowię… Może być śmiesznie. Ostatnio, gdy dwa czy trzy lata temu Shade postanowił odświeżyć wiedzę, miałem straszny ubaw.
- Pięć lat temu i to wcale nie było śmieszne – rzucił czarnowłosy wampir zgryźliwym tonem. – Właściwie to był koszmar.
- Dlaczego? Pięć lat temu… – zastanowiłam się. – To znaczy dwa lata po ujawnieniu? Z tego co pamiętam już na samym początku notowania mieliście bardzo wysokie. Porę na wyjście z ukrycia wybraliście idealną.
Shadrak posłał mi lekko rozbawione spojrzenie.
- To właśnie była jedna z rzeczy, która nas do tego zmotywowała. Na początku wręcz nie mogliśmy uwierzyć, że nagle z potworów prześladujących niewinnych, zrobiono z nas romantycznych bohaterów. I to na taką skalę. Odbyło się zebranie starszych i niemal jednogłośnie przeszedł wniosek o ujawnieniu. Byliśmy wszyscy już niemal śmiertelnie znudzeni ukrywaniem się. Czasem zdaje mi się, że ludzie nie do końca uwierzyli, że naprawdę jesteśmy wampirami. Nawet mimo paru nieprzyjemnych incydentów, przyjęto nas więcej niż entuzjastycznie – posłał mi piękny uśmiech.
- Więc, dlaczego mówisz. że szkoła była dla ciebie koszmarem?
Skrzywił się niechętnie. Widać nie było to miłe wspomnienie.
- W pewnym sensie właśnie z powodu tego entuzjastycznego przyjęcia… Wyobraź to sobie, niemal obsesyjny szał na punkcie wampirów i mój wygląd – wzdrygnął się, jakby przeszedł go dreszcz. – Te wszystkie dziewczyny…
Cassandra roześmiała się.
- Shade do nieśmiałych nie należy, ale to co się działo przerasta wszelkie pojęcie. Te wszystkie panny rozkochane w zmierzchowej wizji wampira, łaziły za nim niemal błagając, żeby zechciał je ugryźć. Paranoja.
- Raczej ubaw po pachy – odezwał się Gabe. – Nigdy nie zapomnę, jak musiałem Shade’a ratować, gdy rzuciły się na niego całą bandą. A Cass mnóstwo razy musiała wypraszać nieproszonych gości z ich sypialni, po powrocie do domu – puścił do mnie oko.
Zaśmiałam się ubawiona. Po chwili znów zerknęłam na zegarek i uznałam, że czas już się zbierać.
- No nic, na mnie już czas – powiedziałam. Przez ich twarze w ułamku sekundy przebiegła jakaś dziwna emocja. – Późno już, a jutro z samego rana mam zajęcia. Naprawdę dziękuję wam za tę rozmowę.
Wstałam i wyciągnęłam rękę w kierunku Cass. Ta spojrzała na nią zdziwiona, po czym podniosła się, podeszła i objęła mnie serdecznie. Zaskoczyło mnie to, ale oddałam uścisk. Shade patrzył na nas ze sporym rozbawieniem.
- Nie masz za co dziękować – powiedziała z uśmiechem, puszczając mnie. – Sprawiło mi to sporą przyjemność. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy i będziesz nas często odwiedzać.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Chciała się ze mną zaprzyjaźnić? Kto by pomyślał, że wampiry są tak serdeczne?
Shade podszedł i uścisnął mi dłoń.
- A teraz pozwól, że Gabriel cię odwiezie – powiedział z uśmiechem. Gabe poderwał się natychmiast. – Na ulicach nie jest o tej porze zbyt bezpiecznie.
- Ależ nie chcę sprawiać żadnemu z was problemu…
- Dla mnie żaden problem – zaśmiał się blondyn. Coś dziwnego błysnęło w jego szarych oczach. – Zresztą na mnie też już pora. Mam na mieście parę spraw do załatwienia.
- Więc dobrze, dziękuję.
Ruszyliśmy do drzwi. Gabe otworzył je przede mną. Obrzuciłam pozostałą dwójkę ostatnim spojrzeniem.
- Naprawdę bardzo miło było mi was poznać.
- Nam również – Cass uśmiechnęła się szeroko i puściła do mnie oko. – Mam wrażenie że spędzimy razem sporo czasu.
Uśmiechnęłam się i wyszłam z Gabrielem, mimowolnie zastanawiając się co oznaczał ten ostatni, dziwny błysk w jej zielonych oczach.
****
zaś miejsca brakło, a jeszcze ze dwa rozdziały
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Nie 20:25 , 12 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 20:48 , 12 Lut 2012
|
|
|
Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Łowczyni
|
|
To dodaj proszę resztę.
Nie komentuje na razie bo chcę przeczytać całość
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 21:34 , 12 Lut 2012
|
|
|
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza Płeć: Łowczyni
|
|
Część 14
*250 lat wcześniej*
(Dzień 30)
W sypialni było ciemno, choć nie stanowiło to dużej przeszkody dla mojego wyostrzonego wzroku. Podejrzewałam, że tak właśnie widzą koty w ciemnościach. Bezszelestnie podeszłam do ogromnego łoża, jednym ramieniem oparłam się o słupek podtrzymujący baldachim i nie wydając najmniejszego dźwięku przyglądałam się śpiącej postaci.
Jeszcze nigdy w życiu nie nienawidziłam nikogo z taką pasją, jak nienawidziłam tej niewielkiej kobiety o kasztanowych włosach, śpiącej tak niewinnie. Wydawało mi się niemal odrażające, że może spać, po tym jak przez nią zginęło tylu ludzi.
Wędrując mrocznymi korytarzami i zabijając strażników, jednego po drugim, nie czułam do nich nienawiści. W końcu wykonywali rozkazy. Co najwyżej czułam obrzydzenie i pogardę, bo robili to wszystko dla pieniędzy. Ale teraz nienawiść wręcz wrzała w moich żyłach razem ze zgromadzoną krwią.
Po tym jak wyprowadziłam Gabe’a i Rorego z posiadłości ruszyłam na łowy. Na początku nie planowałam pić krwi którejkolwiek z moich ofiar, skoro nie było mi to potrzebne. Dopiero po dopadnięciu piątego strażnika, gdy przestałam przejmować się tym co robię i zaczęłam myśleć bardziej logicznie, doszłam do wniosku, że nawet jeśli mnie ludzka krew nie satysfakcjonuje, to Shadrak może jej potrzebować. Więc kolejnych pięciu osuszyłam, aż żyły zaczęły mi pulsować z nadmiaru, jakby miały pęknąć.
Gdy zabiłam ostatniego strażnika i dotarłam do tej sypialni, poczułam się niemal obrażona, tym że Księżniczka śpi niewinnie jak dziecko. Nawet mój niekontrolowany wybuch śmiechu, niemal tuż pod jej drzwiami, jej nie obudził. Przez chwilę miałam ochotę tak po prostu rozerwać ją na strzępy. Wiedziałam, że nie sprawiło by mi to żadnej trudności. Stopień do jakiego wzrosła moja siła był wręcz niewiarygodny.
Ale ta przyjemność, nie mnie się należała…
Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam ozdobne sznury wiszące przy zasłonach baldachimu. Uśmiechnęłam się do siebie szeroko i bezszelestnie je zebrałam. Pochyliłam się nad śpiącą kobietą i zacisnęłam dłoń na jej ustach. Natychmiast otworzyła oczy.
Uśmiechnęłam się szeroko i trochę drapieżnie do tych przerażonych, czarnych oczu.
- Choć jest to dla mnie niesłychane poświęcenie – powiedziałam powoli. – Nie rozszarpię cię na strzępy… - mocniej zacisnęłam dłoń na jej ustach, dając jej odczuć odrobinę tej nienaturalnej siły. Niemal rozbawiło mnie zwierzęce przerażenie w jej oczach. - …ponieważ uważam, że jest ktoś komu bardziej się ten przywilej należy.
Wczołgałam się na łóżko i usiadłam na niej okrakiem, by utrzymać ją nieruchomo. Puściłam jej usta i zawiązałam sznur wokół jednego z jej nadgarstków.
Wzięła głęboki oddech.
- Ty… Nie jesteś chłopcem… - wyszeptała zdumiona.
Zaśmiałam się niewesoło i pochyliłam się żeby przywiązać jej rękę do jednego ze słupków. Po chwili to samo zrobiłam z drugą. Nie przejmowałam się tym, że supły zawiązałam najprawdopodobniej za mocno. Gdy górna połowa jej ciała była już unieruchomiona pochyliłam się i wyszeptałam niemal czule.
- Już myślałam, że nigdy się nie zorientujesz – zachichotałam cicho. – Pomyślałby kto, że to właśnie kobieta powinna się najprędzej zorientować w takiej maskaradzie.
- Będę krzyczeć, strażnicy…
- Twoi strażnicy nie żyją – oświadczyłam twardo. – A krew pięciu z nich pulsuje w moich żyłach.
- A więc jednak mój eksperyment się udał – mimo sytuacji uśmiechnęła się szeroko i mogłam podziwiać bezmiar szaleństwa w jej oczach. Niech mnie licho, ona naprawdę była stuknięta.
Pokręciłam głową niemal z rozbawieniem i zeszłam z łóżka. Z nieprawdopodobną szybkością, w identyczny sposób skrępowałam jej nogi.
- A teraz poleżysz tu jak grzeczna wariatka – powiedziałam znów się nad nią pochylając. – I zaczekasz aż do ciebie wrócę.
Uśmiechnęłam się drapieżnie.
- A w nagrodę, może nawet umrzesz bezboleśnie…
***************************
Poruszanie się po opustoszałej posiadłości mogło wywołać dreszcze. Gdy schodziłam do podziemia nadal słyszałam wrzaski Księżniczki. Chyba na wieść o rychłej śmierci do reszty postradała rozum.
Im bliżej byłam celi tym, z niewiadomego powodu, większą euforię czułam, a jedyna myśl jaka obijała się w mojej głowie to: „zaraz go zobaczę”.
Gdy weszłam do środka i w końcu ujrzałam czarnowłosego wampira, niemal się rozpłakałam, a jednocześnie jego widok sprawił, że poczułam się jakbym dostała obuchem.
Jak poprzednio, siedział przykuty do ściany. Głowę miał opuszczoną, więc nie widziałam jego pięknej twarzy. Straszliwie zmizerniał przez te dwa tygodnie i wyglądał na skrajnie wykończonego.
- Shadrak… – wyszeptałam z bólem. Nie zareagował. – Shade…
Moja wściekłość na Księżniczkę wzrosła tysiąckrotnie. Cóż, jednak nie ma co liczyć na bezbolesną śmierć.
Podeszłam do niego i opadłam na kolana. Gdy zobaczyłam jego piękną twarz moje serce zaśpiewało, a jednocześnie ścisnęło się boleśnie. Wyglądał tak… bezbronnie.
- Shade – dotknęłam jego policzka, mając nadzieję, że się obudzi. Nic z tego.
Ciągle na kolanach, pochyliłam się i bez wysiłku zerwałam łańcuchy oplątane wokół jego nóg. Nie poruszył się. Podczołgałam się bliżej i tak jak dwa tygodnie temu usiadłam na nim okrakiem. Ostrożnie zerwałam łańcuch z jego torsu i ramion. Ręce opadły bezwładnie.
- Shade! – krzyknęłam i uderzyłam dłońmi o jego pierś. Ten jego bezruch przyprawiał mnie o przerażenie. Poczułam, że z moich oczu płyną łzy, nagle z całą mocą dotarły do mnie wydarzenia ostatnich godzin. Do tej pory, odkąd się obudziłam, wszystko działo się zbyt szybko i zbyt wiele miałam na głowie, żeby rozmyślać. Śmierć tych dwunastu chłopców, których mieliśmy przecież z Gabrielem ocalić… Tak strasznie chciałam się wydostać z tej koszmarnej posiadłości.
Przywarłam całym ciałem do nieruchomego wampira, objęłam rękoma jego kark i schowałam twarz w zagłębieniu jego ramienia. Łkanie wstrząsało moim ciałem. Miałam już dość tego wszystkiego.
Nagle poczułam jak zaczerpnął głębszy oddech.
- Cassandra… - wyszeptał, a jego dłonie niepewnie mnie objęły.
Zamilkłam i zamarłam w bezruchu. Po chwili objął mnie mocniej i przesuwając jedną rękę na moją głowę, zaczął powoli głaskać moje włosy. Odchyliłam się trochę niepewnie i spojrzałam z bliska w jego złote oczy. Były nieprzytomne.
- Shade! Ocknij się, jesteś mi potrzebny.
Potrząsnął głową, próbując spełnić moją prośbę. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Gdy je znów otworzył wyglądały już trochę przytomniej. Niemal się roześmiałam, taką ulgę poczułam.
- Cass… za dużo… trucizny… - wyszeptał, a jego oczy znów się przymknęły i znów otwarły z trudem.
- Musimy coś na to zaradzić – powiedziałam i znów przylgnęłam do niego. – Musisz mnie ugryźć… - przechyliłam głowę, ułatwiając mu dostęp do swojej szyi. - …piłam krew strażników, powinno być jej dość żeby postawić cię na nogi.
Zawahał się, lecz po chwili poczułam jak jego kły zatapiają się w moim gardle. Czułam jak wypływa ze mnie krew, a samo ugryzienie sprawiało dziwną przyjemność.
Potrwało parę minut nim skończył się posilać i lekko szumiało mi w głowie – od tej przyjemności i upływu krwi. W końcu podniósł głowę i spojrzał na mnie już niemal całkiem przytomnie. Jakaś dziwna czułość błysnęła w jego oczach.
Uśmiechnął się, a moje serce wykonało salto.
- Jednak miałem racje, że dotrzymasz umowy.
- To wszystko już dawno wykroczyło poza jakąkolwiek umowę – stwierdziłam trochę mętnie, ale wyglądało na to, że mnie zrozumiał.
Podniosłam się trochę niezgrabnie, ciągle czując szum w uszach. Już nie byłam całkiem pewna czy był on skutkiem tylko upływu krwi. Jego uśmiech wyprawiał dziwne rzeczy z moim sercem.
Gdy się lekko zachwiałam, poniósł się błyskawicznie i mnie podtrzymał. Spojrzałam na niego w górę - był sporo ode mnie wyższy. Patrzył na mnie, a lekki uśmiech nie schodził z jego warg. Też się do niego uśmiechnęłam, miałam przeczucie, że jeszcze bardziej ucieszy go to, co miałam mu jeszcze do powiedzenia.
- Księżniczka czeka aż ją odwiedzisz.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- To ona jeszcze żyje?
- Uznałam, że tobie bardziej należy się rozrachunek z nią – wzruszyłam lekceważąco ramionami.
Jego oczy się zwęziły, a na usta wpłynął drapieżny uśmiech.
- A więc nie każmy jej czekać dłużej – bez słowa obróciłam się i ruszyłam do drzwi celi. – Tylko jeszcze jedna sprawa nie daje mi spokoju…
Zatrzymałam się i obróciłam głowę by na niego spojrzeć. W tej samej sekundzie znalazł się tuż przy mnie i pocałował tak, że miliony fajerwerków wybuchły mi pod odruchowo zamkniętymi powiekami…
***************************
Promienie słońca łagodnie pieściły moją skórę. Czułam na sobie rozbawione spojrzenie Shade’a, stojącego tuż obok. Jeszcze parę minut temu był mocno rozbawiony, gdy tłumaczył mi, że wbrew legendom słońce nie zrobi mi krzywdy. Stojąc na szerokich schodach prowadzących do posiadłości Blackburn, wystawiałam twarz do słońca, ucieszona że mogę poczuć jego promienie.
Powtórna wizyta w sypialni Księżniczki niewiele różniła się od tego, czego się spodziewałam. Choć byłam jednocześnie trochę zaskoczona, że tę wariatkę spotkała jednak bezbolesna śmierć. Shadrak tylko popatrzył w czarne, obłąkane oczy i nie wypowiadając nawet słowa skręcił jej kark.
- Co teraz będzie? – zapytałam, nie otwierając oczu.
- Pojedziemy do mojego domu w Londynie, zabierzemy parę rzeczy i ruszymy, gdzie tylko będziesz chciała – rozległ się jego głęboki głos tuż przy moim uchu. Objął mnie w talii i przyciągnął do swojego ciała. – Za długo na ciebie czekałem, żeby teraz dać ci uciec – dodał, niemal mrucząc.
- Jakbym chciała uciekać – wtuliłam twarz w zagłębienie jego ramienia i odetchnęłam głęboko. – A co z Gabrielem i Rorym?
Zastanawiając się, oparł brodę o czubek mojej głowy.
- Nie wiem kim jest Rory, ale jeśli chodzi o twojego złotowłosego przyjaciela, podrzucimy go mojej starej przyjaciółce, która zakończy przemianę.
- Rory to dzieciak, którym się zajmuję od dwóch lat. Ma trzynaście lat.
- Proszę, proszę, moja pani ma dobre serce – rzucił ze śmiechem. – I nie lubi się do tego przyznawać – dodał, gdy poczuł szturchnięcie w brzuch.
- Wampir-żartowniś – odchyliłam głowę i spojrzałam w tę nieprawdopodobnie piękną twarz, od której widoku kręciło mi się w głowie. – A więc co z Rorym?
- Zostanie z nami, a za parę lat sam będzie mógł zadecydować czy chce być jednym z nas.
- To chyba dobry układ – uśmiechnęłam się do niego i ponownie wtuliłam w jego ciało. Nie wiedziałam na czym polegało to dziwne przyciąganie między nami, ale nie przejmowałam się tym.
Jeśli czegoś mnie ta historia nauczyła, to na pewno tego by polegać na swoich przeczuciach.
A teraz przeczucie mówiło mi, że wszystko ułoży się wręcz świetnie, o ile ten czarnowłosy i złotooki wampir będzie w pobliżu…
Część 15
*teraźniejszość*
Gdy za Amy i Gabrielem zamknęły się drzwi, odetchnęłam niemal z ulgą.
- Ciągle nie sądzę, aby to był najlepszy pomysł – powiedział Shade. Spojrzałam na niego i jak zawsze w ciągu tych dwustu pięćdziesięciu lat, które spędziliśmy razem, poczułam szarpnięcie w sercu.
Rozłożył się wygodnie na kanapie, podpierając głowę jedną ręką. Podeszłam i położyłam się koło niego, ciasno się do niego przytulając. Jak zawsze, natychmiast otoczył mnie ramieniem.
- A miałeś jakiś inny?
- Trzeba było powiedzieć wszystko wprost.
- Taaa… jasne. Już to widzę – wymruczałam kpiąco. – Miałam podejść do niej w szkole i co powiedzieć? „Cześć, Amy, wiesz mój przyjaciel zobaczył cię niedawno i zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia. Więc teraz musisz się zgodzić by zmienił cię w wampirzycę”? Naprawdę sądzisz, że to by poskutkowało? Ten cały pomysł z wywiadem wpadł jej do głowy w samą porę. Przynajmniej coś ruszyło naprzód.
- Aha. Zaczynałem już dostawać kota od nerwów Gabe’a. Czemu ten palant nas musi prześladować, gdy ma kiepski nastrój?
- Palant? – roześmiałam się. – Przecież go uwielbiasz.
- Tylko mu tego nie mów – mrugnął do mnie łobuzersko. – Bo stracę autorytet.
- Cała ta historia jest lekko pokręcona. Ale jak już mówiłam, cieszę się, że w końcu coś się ruszyło.
- Moja urocza intrygantka – pocałował mnie krótko. Po chwili nad czymś się zastanowił. – Ale nie musiałaś być w stosunku do niej tak wylewna.
- Nie musiałam, ale mogłam. Naprawdę ją polubiłam, Shade. Gabe mógł trafić gorzej.
Nagle parsknął śmiechem.
- A widziałaś jego minę, gdy spytała o Towarzyszy?
- To nie jest śmieszne – mimowolnie też się roześmiałam. – Rzeczywiście, nie wiedział gdzie oczy podziać. A to mu się rzadko zdarza.
- Tak czy inaczej, cieszę się że Rory niedługo wraca – wymruczał, wtulając twarz w moją szyję. – Niech jemu Gabe zawraca głowę, a nas zostawi w spokoju.
- Tak, Rory ma wyjątkowo dużo cierpliwości do Gabriela – powiedziałam kpiąco. – Pośle go do diabła, jeszcze prędzej niż ty.
- Nie są już pod twoją opieką, Cass. To już duzi chłopcy i sami mogą zająć się swoimi problemami.
- Wiem, ale to silniejsze ode mnie – odparłam, wzdychając ciężko. Podniósł głowę i pocałował mnie.
- Takie mam dziwne przeczucie, kochanie – powiedział uśmiechając się szeroko i patrząc mi w oczy. – Że wszystko ułoży się wręcz świetnie. A po drodze nieźle się ubawię.
Z rezygnacją pokręciłam głową nad jego chęcią znęcania się nad Gabrielem. Ale po chwili sama się uśmiechnęłam, bo co zabawne, sama też miałam takie przeczucie.
THE END
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 22:59 , 12 Lut 2012
|
|
|
Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Łowczyni
|
|
Napisałam na priva bo nie chciałam spoilerować
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 23:18 , 05 Sie 2012
|
|
|
Dołączył: 01 Wrz 2011
Posty: 1325
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bielsko-biała Płeć: Łowczyni
|
|
je ale dzisiaj duzo przeczytałam najpierw opowiadanie Masq a teraz Twoje jestem pod wrazeniem i znowu padłam bardzo mi sie podobało kurcze skad wziełas pomysł na opowiadanie o takiej fabule?tak teraz myslac troche kojarzyło mi sie z "wywiad z wampirem"
nie no ale powaznie nawet mój Krzys sie szargnął na to opowiadanie
moje gratulacje za talent
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wto 20:39 , 27 Lis 2012
|
|
|
Dołączył: 01 Lis 2012
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
zabrałam się do tej historii od końca ; ale to nic teraz przeczytam jeszcze raz ( bo naprawde warto że WOOOW:); A JEST HISTORIA Rorym?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|